Wierni po porażce?
- Napisała Aneta Grabowska
- Dział: Felietony
- Czytany 2094 razy
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj
- Skomentuj jako pierwszy!
Gdyby ktoś chciał uderzyć twojego kumpla, stajesz w jego obronie. Nieważne, że zaczynał i sam się o to prosił. Gdyby twoje dziecko wróciło z płaczem, bo pani w szkole nie poznała, że ten bohomaz to jego ulubiona postać z kreskówki, to wina nauczycielki, której brak wyobraźni. I gdyby twój chłopak spóźnił się na spotkanie z tobą, bo zasiedział się z kumplami przy piwie, to przecież oni są temu winni, bo go zatrzymywali. Tak to już w życiu jest, że zawsze stoimy po stronie swoich, dużo wybaczając i wierząc, że będzie lepiej. Tak być powinno.
Przegraliśmy czwarty mecz z rzędu, to boli. I to normalne, że odczuwa się złość, w końcu ludzkie uczucie. Ale jak to ze złością bywa, istnieją sposoby radzenia sobie z nią akceptowalne i nieakceptowalne. Dla mnie do drugiej kategorii zaliczają się gwizdy i wyzwiska stadionowe pod adresem swoich. To coś, przeciwko czemu moje poczucia bycia z drużyną na dobre i na złe się buntuje. Bardzo nie lubię hipokryzji, a jak inaczej nazwać podpinanie się pod hasła typu „dumni po zwycięstwie, wierni po porażce” wtedy, gdy to wygodne.
To właśnie mogliśmy usłyszeć w trakcie poniedziałkowego meczu – gwizdy, pojedynczy śmiałkowie rzucali obelgami, a znaleźli się i tacy, który pytali „za co wam płacę?”, okraszając to wiązanką słów powszechnie uważanych za obelżywe. Kolego, te pieniądze i tak zapłacisz, nieważne czy pójdą na Koronę, czy na coś innego, ty nie zapłacisz mniej, sponsorze.
Pewnie, że nie tyczy się to wszystkich, co więcej – anonimowo odważnej mniejszości. Ale to i tak boli. Na stadionie było w poniedziałek naprawdę niewiele osób. Sądziłam, że ci, którzy przyszli, to ci prawdziwi. Ci, którzy rzeczywiście chcą wesprzeć piłkarzy, mimo wszystko... Niestety, niektórym chce się marznąć w zimny, jesienny wieczór po to tylko, by wykrzyczeć pretensje, a pewnie i swoje prywatne frustracje życiowe.
Nie chcę usprawiedliwiać – gra pozostawia wiele do życzenia, co zaczęło przekładać się także na wyniki. Ale jak ktoś mądry kiedyś powiedział – cieszmy się ze zwycięstw, ale nie nakręcajmy się, przyjdzie zmęczenie materiału i gorszy czas. Przyszedł. Telenowela inwestorska, protest i problemy kadrowe na pewno nie pomagają.
Nie pomogą też gwizdy, bo gdy wszystko inne zawodzi, dobrze mieć świadomość, że grasz dla kibica. Że wciąż masz dla kogo.
Aneta Grabowska
Niepoprawna optymistka, wierzy, gdy inni już przestali. Humanistka - to wiele o niej mówi. Nierzeczowa, nieobiektywna, zakochana w Koronie miłością romantyczną. Łukasz Sierpina znajduje się na podium jej ulubionych piłkarzy – między Gerrardem i Owenem.