Byliśmy we wtorek świadkami najgorszego meczu w wykonaniu Korony w tej rundzie. Tym razem nie można mówić o "byciu lepszym" od rywala czy braku skuteczności. Jagiellonia była lepsza w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła, z zimną krwią wykorzystując stworzone sytuacje. Dlaczego warto to podkreślać? Ano dlatego, że w mojej opinii był to pierwszy taki mecz, jaki mieliśmy wątpliwą przyjemność oglądać w tym sezonie. Nawet sobotni mecz z Arką wyglądał zupełnie inaczej pod względem stylu gry i zaangażowania, zwłaszcza w pierwszej połowie. W tym przypadku trzeba jednak użyć oklepanego stwierdzenia, że zadecydowała skuteczność, której, pomimo dużej ilości strzałów, kompletnie zabrakło koroniarzom. Dzisiaj natomiast trzeba sobie powiedzieć jasno – te 5 straconych bramek to był najmniejszy wymiar kary. Mówimy o tej samej drużynie, która 2 tygodnie temu zapewniła sobie awans do półfinału Pucharu Polski, wcześniej pokonując aktualnego Mistrza Polski. Jak wytłumaczyć ten nagły spadek formy?
Aby znaleźć odpowiedź, wystarczy śledzić wypowiedzi trenera Lettieriego. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystkie przewidywania Włocha sprawdzają się w stu procentach. Przed początkiem sezonu szkoleniowiec Korony wprost mówił, że w pierwszych kolejkach sezonu nawet nie liczy na duże zdobycze punktowe i rzeczywiście zespół rozkręcał się z meczu na mecz, zbierając po drodze coraz więcej cennych punktów. Niestety, proporcjonalnie do pozycji w tabeli rosły w Kielcach problemy kadrowe, głównie spowodowane kontuzjami dziesiątkującymi i tak wąską już kadrę. I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Pamiętając o doskonałej pracy wykonanej przez trenerów od przygotowania fizycznego i wielu meczach, w których punkty trzeba było wyszarpać przede wszystkim zaangażowaniem, to jednak myśląc realistycznie, trzeba się było spodziewać, że organizmy piłkarzy zaczną odmawiać im posłuszeństwa. Kiedy dochodzi do sytuacji, gdy w pierwszym składzie wychodzi zawodnik, który w tygodniu musiał odwiedzić szpital (Rymaniak), to naprawdę ciężko oczekiwać zwycięstw i pełnej dominacji nad rywalem. Pamiętając wcześniejsze wyniki Korony, łatwo zapomnieć o tym, że nawet przed meczem z Lechią Lettieri mówił o trudnej sytuacji kadrowej, a jedyne, co mógł obiecać to walkę przez 90 minut. Jak się skończyło, pamiętamy wszyscy.
Czytając opinie po meczu z Jagiellonią, zwróciłem uwagę na rodzaj krytyki, jakiej użyli kibice. Rzadko pojawiają się teksty o kryzysie drużyny, czy początku walki o utrzymanie. Fani skupili się raczej na krytykowaniu pojedynczych piłkarzy (niech każdy sobie dopowie których) i głośnych apelach do zarządu o wzmocnienia w przerwie zimowej. Odbieram to jako pewien rodzaj wzrostu zaufania kibiców do Korony jako całości, na co na pewno duży wpływ miał wymierny już sukces w Pucharze Polski. Kibice poczuli szanse na osiągniecie najlepszego sportowego wyniku od lat, a może nawet i w całej historii klubu, przez co bardziej angażują się w tworzenie pozytywnej atmosfery wokół Korony. W ostatnich latach było to raczej rzadko spotykane zjawisko (może nie licząc Bandy Świrów Ojrzyńskiego), co pokazuje, jak duży jest głód sukcesu w Kielcach. Brakuje niewiele, od zdobycia Pucharu Polski dzielą nas tylko 3 mecze. Wcześniej jednak trzeba zakończyć rundę jesienną, w tym ostatnim meczu z Piastem zostawić na boisku wszystkie siły, aby jeszcze przed przerwą poprawić swój dorobek punktowy. Zwycięstwo jest w zasięgu ręki.
Przed nami przerwa zimowa, a później czeka nas być może najlepsza wiosna w historii klubu. Niech wiara w sukces stale towarzyszy wszystkim Koroniarzom, w końcu jak spadać, to z wysokiego konia.
Gdyby ktoś chciał uderzyć twojego kumpla, stajesz w jego obronie. Nieważne, że zaczynał i sam się o to prosił. Gdyby twoje dziecko wróciło z płaczem, bo pani w szkole nie poznała, że ten bohomaz to jego ulubiona postać z kreskówki, to wina nauczycielki, której brak wyobraźni. I gdyby twój chłopak spóźnił się na spotkanie z tobą, bo zasiedział się z kumplami przy piwie, to przecież oni są temu winni, bo go zatrzymywali. Tak to już w życiu jest, że zawsze stoimy po stronie swoich, dużo wybaczając i wierząc, że będzie lepiej. Tak być powinno.
Przegraliśmy czwarty mecz z rzędu, to boli. I to normalne, że odczuwa się złość, w końcu ludzkie uczucie. Ale jak to ze złością bywa, istnieją sposoby radzenia sobie z nią akceptowalne i nieakceptowalne. Dla mnie do drugiej kategorii zaliczają się gwizdy i wyzwiska stadionowe pod adresem swoich. To coś, przeciwko czemu moje poczucia bycia z drużyną na dobre i na złe się buntuje. Bardzo nie lubię hipokryzji, a jak inaczej nazwać podpinanie się pod hasła typu „dumni po zwycięstwie, wierni po porażce” wtedy, gdy to wygodne.
To właśnie mogliśmy usłyszeć w trakcie poniedziałkowego meczu – gwizdy, pojedynczy śmiałkowie rzucali obelgami, a znaleźli się i tacy, który pytali „za co wam płacę?”, okraszając to wiązanką słów powszechnie uważanych za obelżywe. Kolego, te pieniądze i tak zapłacisz, nieważne czy pójdą na Koronę, czy na coś innego, ty nie zapłacisz mniej, sponsorze.
Pewnie, że nie tyczy się to wszystkich, co więcej – anonimowo odważnej mniejszości. Ale to i tak boli. Na stadionie było w poniedziałek naprawdę niewiele osób. Sądziłam, że ci, którzy przyszli, to ci prawdziwi. Ci, którzy rzeczywiście chcą wesprzeć piłkarzy, mimo wszystko... Niestety, niektórym chce się marznąć w zimny, jesienny wieczór po to tylko, by wykrzyczeć pretensje, a pewnie i swoje prywatne frustracje życiowe.
Nie chcę usprawiedliwiać – gra pozostawia wiele do życzenia, co zaczęło przekładać się także na wyniki. Ale jak ktoś mądry kiedyś powiedział – cieszmy się ze zwycięstw, ale nie nakręcajmy się, przyjdzie zmęczenie materiału i gorszy czas. Przyszedł. Telenowela inwestorska, protest i problemy kadrowe na pewno nie pomagają.
Nie pomogą też gwizdy, bo gdy wszystko inne zawodzi, dobrze mieć świadomość, że grasz dla kibica. Że wciąż masz dla kogo.
Kończąc poprzednią część felietonu, wspominałem, że pomimo licznych zalet, w ruchu kibicowskim niestety występują także różne wypaczenia. I właśnie te wypaczenia spowodowały, że dziś w tej kulturze czynnie nie biorę udziału, choć tak dużo jej zawdzięczam. Co więc takiego silnego spowodowało, że dziś jestem na kibolskiej emeryturze(oczywiście Koronę mam w sercu zawsze)? Na pewno zmiana moich priorytetów, poglądów na życie, choć w okresie aktywności kibicowskiej dla Korony zrobiłbym niemal wszystko. Ale decydujący wpływ miała przede wszystkim ta cała hipokryzja, którą ruch kibicowski jest przesiąknięty do szpiku kości, tym bardziej w obecnym czasie, ale widać to dopiero gdy się w niego wejdzie, albowiem ta zgnilizna tkwi w nim od środka. Jest ona szyta grubymi nićmi. Szkoda, bo zorganizowani kibice ze wszystkimi swoimi sekcjami, to ogólnie piękna subkultura, mająca fajne założenia i zdrową kibicowską rywalizację. Niestety, już wtedy, kiedy postanowiłem zawiesić kibicowską działalność, kibice zaczęli odchodzić od swoich ideałów, które powinny być świętością, więc nie widziałem w tym już siebie. Zadawałem sobie pytanie: czy ja w tym wszystkim się nie zatracę?
Dzisiejsi kibice chełpią się sloganami, hasłami typu „kibice – ostatni bastion polskości”, ale okazuje się, że spora cześć z tych „obrońców” nie pojęcia co to polskość i patriotyzm. Duża cześć kiboli potrafi się jedynie pokazać z modą na patriotyzm, zameldować na Marszu Niepodległości, ale głównie po to, aby się pokazać jako ekipa. Prawda jest taka, że duża cześć członków subkultury kibicowskiej jedynie śpiewa i powtarza hasła, o których nie mają pojęcia, a które stały się modne w ich środowisku. Co gorsza, na tych hasłach budują swoją pozycję w grupie, jakimi to nie są wielkimi patriotami, bo tworzą vlepki patriotyczne, odzież patriotyczną, no i udział w obchodach świąt narodowych. Jakie to jest proste dla nich, ale prawdziwa postawa patriotyczna dla wielu z kiboli jest nieznana. Tak samo jest ze znajomością historii naszego kraju czy symboli narodowych, które zresztą noszą na swoich koszulkach, bluzach. Pierwszy przykład z brzegu dotyczący postawy patriotycznej, to ostatnie wydarzenia na kadrze we Francji, gdzie oczywiście pakt o nieagresji wszystkich nie obowiązywał…. Jeszcze inne, moim zdaniem patologie, to np. Ultrasi malują oprawę, porównując Jarosława Kaczyńskiego do Leszka Millera! Nie chodzi mi o sympatię czy antypatię do Jarosława czy do PiS, ale takie zestawienie to moim zdaniem gruba przesada.
W ruchu kibicowskim od środka, wewnętrznie zanikają prawdziwe zasady, prawdziwa miłość do swojego klubu czy wsparcie i szacunek dla braci. Prawdziwe idee ruchu kibicowskiego są pożerane przez pozerstwo, samozachwyt, megalomanię, hipokryzję, zakłamanie, pogoń za pieniądzem, zyskiem. Jest to bardzo przykre, biorąc pod uwagę hasła, z jakimi subkultura ruchu kibicowskiego się utożsamia, jakie ma na swoich sztandarach - czyli flagach. Ktoś powiedział mi kiedyś, że to nie milicja, nie żadne służby, nie PZPN niszczy ruch kibicowski, ale robią to sami jego członkowie. Dziś muszę się z tym niestety zgodzić.
Kolejną rażącą kwestią jest totalny brak zasad u niektórych i miłość do klubu mylona z zaborczością. Niektórzy z kiboli tyle naoglądali się filmów typu „Klatka” z 2003 roku, że wydaje im się, że są jedynymi godnymi wyznawcami dla swoich klubów. Inaczej mówiąc, obejrzeli film i z podniecenia nim zwariowali… Pozostali kibole to chór do śpiewania albo ciemny lud, który ma za zadanie jedynie wrzucić pieniądze do puszki, kupić gadżet i śpiewać. Jest to o tyle absurdalne, że każda ekipa hasła typu „Razem zjednoczeni”, „Wszyscy Razem z miłości dla klubu” używa non toper. Tylko używa, bo z ich zastosowaniem różnie bywa.
Zadaję kolejne pytanie: ile prawdziwości mają slogany typu „Braci się nie traci”, „Zawsze razem” itp? Kibice, obrońcy polskości, którzy w imię „zasad” zrywają niemalże rodzinne przyjaźnie, zgody z ekipami, które trwały od dziesiątek lat, sztamy, na których wiele pokoleń się wychowało. Zgody te zostały nagle zerwane, często jednocześnie zawiązując nowe, które się wzajemnie wykluczają, co gorsza tak naprawdę dla pieniędzy i interesów. A gdzie są ci kibole, którzy żyją dla idei? Istnieją, ale niestety pozostało im być tylko pionkiem i narzędziem tej całej potężnej machinie propagandy i hipokryzji. Na domiar złego nie wszyscy członkowie tej kultury są tego świadomi. Na zacytowanie zasługują tutaj słowa boksera Artura Szpilki, który umiał się postawić i w jednym z wywiadów dla WP powiedział w ten sposób o kibicach i panujących tam układach: „Ja nie jestem przedmiotem jak większość tych osób tam, większość osób którzy sobie dają wejść na głowę bo jedna osoba tak mówi - pozdrawiam ich serdecznie, niech dalej się bawią w piaskownicy, ja mam swoje zdanie i nigdy tego nie zmienię”.
Stawiam kolejne pytanie: mało jest takich „kiboli, którzy za pomocą swojego klubu chcą się tylko dowartościować, zabłysnąć, aby poczuć się „kimś” czy „kumatym” ? Doświadczyć tę wyższość nad innym kibicem? Z moich obserwacji wynika, że niestety wielu. Paranoją trzeba nazwać patrzenie z góry na tych, którzy na każdy mecz zabierają szalik i barwy, jako na tych mniej kumatych, bo przecież prawdziwi kumacze chodzą tylko w swoich własnych, stworzonych markach bądź firmach wywodzących się ze środowiska sztuk walki. Dokładając trochę ironii to byli i tacy, co mówili, że w jeansach to się nie biją. Podsumowując to dla wszystkich „sztywnych i kumatych”, o takiej mentalności, jaką przedstawiłem powyżej, dla dokładnie takich „kumków” odpowiem sarkazmem: drogi kumaczu, kibolski narcyzie, na przekumacenie nie ma leków. Walnij więc głową z całej siły o kant stołu, jak przeżyjesz to, że szramą na łbie będziesz jeszcze groźniejszy…
Owa sytuacja wewnętrzna w ruchu kibicowskim stale się pogarsza. Gdy ja w 2011 roku zawiesiłem szalik, to obecne okoliczności panujące w tej kulturze byłyby nie do pomyślenia, choć osobiście już wtedy widziałem to zjawisko, ale nie w takiej ogromnej skali... Przypominam sobie 2005 rok, wtedy zerwaniu uległa zgoda Jagiellonii Białystok z Wisłą z Krakowa. Już po oficjalnym odłączeniu się dwóch ekip, podczas jednego z meczów Jagi rozgrywającej swój mecz w Czermnie, na 161 osób w sektorze połowę stanowili fani Wisły! Oficjalnie zostali przedstawieni jako „sympatycy Jagi z Krakowa”. Trochę później, bo w 2008 roku padła zgoda Arki Gdynia z Polonią Warszawa. Co by nie powiedzieć, ale była to zgoda historyczna. Niestety już w pierwszym meczu między obiema ekipami padły wzajemne bluzgi. Zdziwienie było bardzo duże. Podobna sytuacja miała miejsce w Kielcach, w pierwszym meczu po zerwaniu przyjaźni miedzy Koroną Kielce a Cracovią. Bo ktoś tam niby zagwizdał, inny sprowokował i stało się. I pomimo kilku pojedynczych incydentów, na tym się skończyło, a aktualnie mecze między tymi ekipami określane są jako neutralne. Powiem nawet więcej - wiele kibiców w obu ekipach do dziś ma przyjazne stosunki, wiele grup kibicowskich – sentyment.
Dziś natomiast wygląda to nieco inaczej, o wiele gorzej, powiedziałbym wręcz, że patologicznie. Nawiązuje do ostatniej sytuacji „paktowej”, że tak nazwę, które miała miejsce we Francji podczas Euro. Zaczęło się od nagłego zerwania przyjaźni – triady zaprzyjaźnionych ze sobą ekip. Owa triada uchodziła ze jedną z najlepszych w kraju, także pod względem historyczno-tradycyjnym, trwała wiele lat. Wychowała ona wiele pokoleń kibicowskich w swoich miastach. Dzień po zerwaniu zgód triady, następuje atak pewnej „ekipy” wraz z nowymi sprzymierzeńcami na swoich „wczorajszych” przyjaciół, jedna osoba ląduje w szpitalu. W kolejnych dniach nastąpiło przemalowanie grafów zgodowych na wrogie, a w pierwszym meczu miedzy dwoma niedawno zaprzyjaźnionymi ekipami padają wzajemne bluzgi. Kosa na całego. Odpowiedzcie sobie sami na pytanie, gdzie są tutaj zasady, szacunek i prawdziwość. Ja powiem w ten sposób: stężenie absurdu, hipokryzji, zakłamania sięgnęło już niebotycznych wyżyn…
Przyjaźnie w życiu również się kończą i czasami przechodzą do stanu nienawiści, ale dzieje się wyniku jakiegoś konfliktu, a nie świadomego działania. Na pewno kibice, którzy mienią się (i o których sam tak uważałem!) tymi nielicznymi, samodzielnie myślącymi w dobie chorego, zalewającego nas systemu, kibole którzy mają zdrowe podejście do życia, wartości i zasad, nie powinni dopuścić do takiej sytuacji. Nie można zmieniać przyjaciół jak rękawiczki albo wybierać tych, z których ma się korzyści. Zaprzecza to idei przyjaźni, która ze swojej natury jest bezinteresowna. O szacunku do siebie samych nawet nie wspominając, bo ta kwestia także zawodzi ostatnio w kibicowskiej subkulturze. Jak kibice zaczną się w tym wszystkim zatracać, a mam nieodparte wrażenie, że tak się właśnie dzieje, to kto tą całą lucyferjańską machinę – konsumpcjonizmu, egoizmu, pogoni za pieniędzmi, czy chorej rywalizacji społecznej, kto to wszystko będzie w stanie zatrzymać, jak ten sam demon wdarł się i w tę subkulturę i sukcesywnie niszczy ją od środka? Aby jednak nie kończyć tego felietonu zbyt pesymistycznie, napiszę, że zostali także jeszcze prawdziwi, kibice, kibole, ultrasi, którzy cały czas działają w swoich ekipach i walczą z patologiami dręczącymi tę kulturę, walczą o jej ideały. Dopóki oni działają, dopóki żyją, jest nadzieja, że te ciężkie czasy dla ruchu kibicowskiego miną. Dalej istnieje szansa, że zwycięży zjednoczenie i prawdziwość, a nie prywatne interesy kilku ludzi trzymających władzę. W końcu to ludzie zjednoczeni w słusznej sprawie i solidarni są siłą nie do pokonania.
Oceny po meczu Korona Kielce – Lech Poznań (06.08.2016) 4:1 w skali 1-10:
W sobotni wieczór na Kolporter Arenę zawitał poznański Lech. Po porażkach z Jagiellonią i Zagłębiem Lubin oraz remisie,w pierwszej kolejce ze Śląskiem Wrocław, Kolejorz zamykał ligową tabelę, a liczba zdobytych przez drużynę goli wynosiła 0. Trener Jan Urban nie ukrywał, że do Kielc przyjechał po 3 punkty i pierwsze zwycięstwo w sezonie. W obozie gospodarzy plan był podobny. Feralny występ w Lubinie nie załamał Koroniarzy, którzy z niezłej strony pokazali się w dwóch kolejnych meczach, jednak brakowało postawienia przysłowiowej kropki nad „i” w postaci zwycięstwa. Miał w tym pomóc Jacek Kiełb, który po ponad rocznej przerwie powrócił do Kielc oraz Miguel Palanca, powoli dochodzący do optymalnej formy fizycznej.
Mecz ułożył się dla naszej drużyny bardzo dobrze, ponieważ już w 6 minucie czerwoną kartką został ukarany pomocnik gości - Tetteh i choć poznaniacy po golu eks-koroniarza Marcina Robaka wyszli na prowadzenie, to dobrze dysponowana tego dnia Korona na więcej nie pozwoliła. Jeszcze przed przerwą z zrzutu karnego wyrównał Łukasz Sekulski, a w drugiej połowie oglądaliśmy całkowitą dominację zespołu z Kielc. Końcowy rezultat 4:1 mówi sam za siebie. Kto wybrał się w sobotę na stadion, na pewno nie żałuje. Szkoda tylko konfliktu na linii kibice – zarząd, przy wypełnionym „Młynie” zwycięstwo cieszyłoby dwa razy bardziej.
Michal Pesković 5 – nie miał wielu okazji, aby się wykazać. Problemy z komunikacją i brak zgrania z defensorami sprawiły, że popełnił kilka błędów.
Bartosz Rymaniak 6 – poprawny w defensywie, mniej aktywny z przodu, ale mając na swojej stronie dobrze dysponowanego Kiełba, mógł skupić się na obronie.
Radek Dejmek 6 – najpewniejszy z całej linii defensywnej. Imponował spokojem i opanowaniem, a w kilku akcjach zaprocentowało jego doświadczenie.
Dmitrij Wierchowcow 5 – dużo lepszy występ niż w pierwszej kolejce, choć w jednej sytuacji dał się łatwo ograć Robakowi, co mogło skutkować utratą gola.
Ken Kallaste 6 – pogubił się przy akcji bramkowej Lecha, ale odkupił swoje winy poprzez wywalczenie rzutu karnego. Wygrywał pojedynki jeden na jeden i świetnie dośrodkowywał.
Rafał Grzelak 7 – kapitalny w destrukcji, przejął 21 podań i przerywał akcje w zalążku. W 79 minucie ośmieszył obrońców Lecha i zdobył pierwszą bramkę w Ekstraklasie i w barwach Korony.
Mateusz Możdżeń 7 – z każdym meczem idzie mu coraz lepiej. Jak na defensywnego pomocnika często ciągnie go do przodu, ale to świadczy o jego uniwersalności. Dysponuje świetnym, soczystym uderzeniem z dystansu i właśnie po takim uderzeniu w 58 minucie meczu był bliski pokonania Burića. Jeśli będzie grał tak dalej, a jego forma jeszcze pójdzie w górę, kibice nie będą już tęsknić za Jovanovicem.
Jacek Kiełb 7 – jak mówi przysłowie „ryba najlepiej czuje się w wodzie”. Dla piłkarza urodzonego w Siedlcach tą wodą są Kielce. To już trzeci powrót Jacka do Korony, a sam zawodnik podkreśla, że prawdopodobnie zostanie tutaj do końca kariery. Wcześniej próbował sił w Lechu Poznań, Polonii Warszawa i Śląsku Wrocław, ale nigdzie nie mógł pokazać pełni swoich możliwości. Możemy się tylko cieszyć, że pomocnik ponownie reprezentuje złocisto – krwiste barwy. W sobotnim meczu zaliczył fenomenalną asystę, a po jego rajdzie defensor Lecha obejrzał czerwoną kartkę.
Nabil Aankour 7 – po występach w poprzednich sezonach chyba tylko optymiści wierzyli, że z Marokańczyka z francuskim paszportem będziemy mieć w Kielcach pożytek. Jednak Nabil pokazuje, że ma papiery na granie. Główny reżyser gry, świetnie rozprowadzał akcje i dołożył kolejną asystę.
Siergiej Pyłypczuk 7 – najbardziej zapracowany i aktywny na boisku. Walczył za dwóch, nie odstawiał nogi. Kibice łapali się za głowy, kiedy po jego strzale golkiper Lecha sparował piłkę na rzut rożny. Klasowy występ, tak powinien grać pomocnik kompletny.
Łukasz Sekulski 7 – pewnie wykorzystany rzut karny i kapitalny gol w drugiej połowie. Techniką nie grzeszy i po niektórych podaniach piłka odbija mu się od nogi, ale jeśli będzie skuteczny, nikt nie zwróci na to większej uwagi.
Miguel Palanca 7 – luzu i swobody może pozazdrościć mu niejeden piłkarz Ekstraklasy, a bramka stadiony świata.
Vladislavs Gabovs – za krótki występ, żeby wystawić ocenę.
Marcin Cebula – za krótki występ, żeby wystawić ocenę.
Mamy wakacje. Nie my, piłkarze, trenerzy, prezes, prezydent. Sezon ogórkowy w pełni, czas na euro, więc większość zamiast skupić się na tym, co się dzieje w klubie, patrzy na reprezentację. Oczywiście nie wszyscy, są normalni na rynku, którzy widzą, gdzie komu się kontrakt kończy, czy negocjuje nową umowę, szuka się wzmocnień na już, by później nie brać udziału w łapance, nie zatrudniać na siłę, bo na lewym czy prawym boku nie ma konkurencji. Tej normalności brakuje jak zawsze u nas.
Prezydent. Zaczynając od góry, środa miała być tym dniem, kiedy wiele się wyjaśni w sprawie Korony. Oczywiście nie ma tu żadnego znaczenia fakt, że zbliża się referendum w sprawie odwołania ukochanego przez wielu prezydenta L. Tak więc kilka dni przed tym wydarzeniem może się wyjaśnić przyszłość naszego klubu. Może. Wyłączając się z tematu - ma ktoś jakiś kontakt z byłym prezesem Tomaszem Ch.? Czekam wciąż, bo ów pan, pracując w klubie zapowiedział, że w poniedziałek będzie sponsor. Nie powiedział tylko w który. Tak jak prezydent, który miał dla nas sponsora z Włoch, Chin, Senegalu, Polski, Burkina Faso, Wyspy Zielonego Przylądka czy Madagaskaru. Byli, ale nie weszli, bo przecież w klubie jest wszystko cacy, jest pewne - jak co roku - finansowanie z budżetu, klub się cudem utrzymuje, więc nie ma sensu zaburzać pracy betonu.
Prezes. Ma dobre tylko początki. Zatrudnienie trenera Brosza (Szacunek dla Pana Marcina), to był dobry pomysł, mało brakło do tej ważniejszej ósemki, a w tej drugiej utrzymać się udało. Jak to mówią "z gówna bata nie ukręcisz", a jednak się da, mając piłkarzy, o których się nie marzyło, bez wielkiej kasy, poukładać to do kupy i nie spaść z ligi. No da się. Wydawało mi się więc, że po takim sukcesie, trener Brosz zostanie i będzie budował drużynę na lata. No, ale ja jestem głupi. To nie ja jestem prezesem. Jest nim człowiek, który stwierdził, że Pan Brosz ma zbyt ambitne cele. Celem klubu jest przetrwać kolejny sezon, a tu trener chciał w puchary iść. Nie no, co on, jakiś niepoważny? Założenia są proste - jakoś grać, cudem się utrzymać i tak dalej. Na puchary nas nie stać. I dziwić się później, że nagle czołowi piłkarze są gotowi odejść, podrażniona ambicja. Ambicja - coś czego nasz prezes nie posiada.
Trener. Nie jestem zwolennikiem skreślania kogoś z góry, nie ma doświadczenia, więc gdzieś je musi zdobyć. Cytując słowa Czarka Pazury z filmu "Nic śmiesznego" - "Znowu drugi, całe życie ciągle drugi, nawet jak gdzieś pierwszy byłem, czułem się jak drugi kurwa". Nic dodać nic ująć, tak można powiedzieć o Panu Wilmanie. Dać mu szansę. Gawron czy Ojrzyński? Oni mieli jakieś doświadczenie? Owszem, jeśli odmawia się nowej umowy Broszowi, to każdy nowy trener bez doświadczenia będzie tym gorszego sortu. Ma czas, zawodników zna, chce wprowadzić wychowanków, dlaczego nie?
Piłkarze. Jedni dłużej, drudzy tylko na chwilę. Był Trela, już jest w Niecieczy, chciał u nas zostać, ale to nie my z nim negocjowaliśmy, kolejni do odejścia: Kamil S., Jovanovic, Pawłowski, Cabrera. Ciężko sobie wyobrazić, że Sekulski z Przybyłą razem uzbierają tyle bramek co Hiszpan, kto nam będzie teraz bił wolne i szarżował na skrzydle, Pawłowski też chciał zostać, ale Lechia go ściąga do siebie, ma tam ważny kontrakt. Jovanović, no cóż, ilu on trenerów w tym klubie przeżył? I zawsze w podstawowym składzie. Środek w Koronie bez Jovy, no ciężko to sobie wyobrazić. Kamil S. Płakać nie będę. Przeplatanka z pomieszaniem w głowie. Albo strzela bramki albo je zawala, kibiców dzieli na lepszych i gorszych, czyli tych, którzy prawem kibica krytykują. A pod koniec sezonu, kiedy utrzymanie nie było pewne, kapitan stwierdza, że on po sezonie opuszcza statek. Ma do tego prawo. Ale niesmak pozostaje. Patrzmy wstecz, Kuzera grał z pękniętą kością na środkach przeciwbólowych. Golański mocny w gębie, ale potrafił przełożyć to na zespół, Malarczyk wychowanek, najmłodszy kapitan, dawał radę. Sylwestrzak? Walka o utrzymanie, odchodzę. Mam oferty z lepszych klubów. A potem się okazuje, że tymi klubami są grające x lat na zapleczu ekstraklasy Wisła Płock i Arka Gdynia. To już pozostawię bez komentarza.
Chcemy zmian, ale nie na wszystko mamy wpływ? Na samej górze coś możemy zrobić, a potem mieć nadzieję, że przyjdą nowe ambicje i zastąpią te, które ich nie mają. Albo dać szansę nowym i poczekać na rezultat ich pracy.
Przez wszystkie lata, Drodzy Czytelnicy, Korona stała się częścią mnie, stylem życia i to nie tylko dodatkiem do życia w weekend, ale stałym, głównym w zasadzie elementem mojej tożsamości, pasją połączoną z realizacją siebie. Tak, zorganizowani kibice to swojego rodzaju subkultura i ja właśnie stawałem się jej członkiem. Zapytacie w takim razie, co porabiałem w czasie, w którym mecze się nie odbywały? W tym okresie, np. przychodziłem na otwarte treningi piłkarzy (gdy te były otwarte), przy okazji z wieloma z nich się zapoznając albo z kolegą próbowaliśmy tworzyć kibicowską grafikę w barwach Korony. Kibicem byłem nie tylko w dniu meczu, ale 24 h na dobę. W taki oto sposób zostałem Koroniarzem z krwi i kości i takiego właśnie Grzesia - Koroniarza znali wszyscy: rodzina, nauczyciele w szkole, koledzy. Po każdej ligowej kolejce, otrzymywałem wiele komentarzy w szkole czy na osiedlu odnośnie do gry Korony oraz postawy kieleckich kibiców. Na każdym kroku czułem się namacalną częścią całej Korony i nie wyobrażałem sobie, bym mógł z tego zrezygnować. Idąc do szkoły średniej, oczywiście również cała klasa zdołała mnie poznać jako zapalonego Koroniarza, nie mogło stać się inaczej, abym w klimat koroniarski nie wkręcił kolejnych osób z klasy. W taki właśnie sposób dzięki Koronie zawiązywały się przyjaźnie z kolegami z klasy i ogólnie z całej szkoły - często przejeżdżaliśmy za Koroną pół Polski. Tak, dzięki Koronie poznałem multum znajomych, zawarłem przyjaźnie które trwają po dzień dzisiejszy i to nie tylko z Kielc, ale także z innych miast Polski, z ekip zaprzyjaźnionych z kibicami Korony, a dzięki działalności w SKKK ZK nauczyłem się sprawnej organizacji. Nie sposób zapomnieć także o turniejach kibicowskich, na których integracja trwała w najlepsze z kibicowską bracią.
NASZA ZGODA NAJLEPSZA W POLSCE JEST!
Zatrzymując się przy ówczesnych przyjaźniach kieleckiej ekipy, to znano mnie również z tego, iż byłem i jestem do tej pory zresztą wielkim fanem Czarnych Koszul - czyli Polonii Warszawa. Żyłem tą "zgodą" przez wszystkie lata jej trwania, i bardzo się z nią utożsamiałem. Od pewnego momentu na mecze Korony uczęszczałem właśnie w szaliku Warszawskiej Polonii. Zapytacie się, dlaczego właśnie Polonia, a nie inna nasza zgoda? Odpowiedź jest prosta: Legionistą może zostać każdy, takich jest wielu, a bycie Polonistą wymaga charakteru. Bardzo szanuję fanatyków Czarnych Koszul, albowiem wybrali bardzo trudną drogę. Kto zna kibicowski klimat Warszawy, ten wie, o czym piszę. Do Warszawy na Polonię jeszcze jako młody chłopak często jeździłem, aczkolwiek najczęściej sam na własną rękę, nie ze zorganizowaną grupą. Znajomości zawarte z kibicami Polonii, wspólne gościny (zarówno w Kielcach, jak i w Warszawie) to była bardzo miła, klimatyczna sprawa. Nadmieniam jednak, iż to, że najbardziej z naszych zgód sympatyzowałem z warszawską Polonią, nie oznacza, że nie interesowałem się innymi zgodami. Jako Koroniarz, miałem okazję być u wszystkich naszych przyjaciół - czyli prócz we wspomnianej Warszawie, także w Krakowie, Nowym Sączu i Mielcu. Najbliższe kontakty jednak i to trwające po dzień dzisiejszy, ludzie z którymi mam codzienny kontakt cały czas, jedni z najbliższych moich przyjaciół, a znamy się już około 10 lat, to jednak kibice innej ówczesnej zgody - Cracovii Kraków. Poznaliśmy się właśnie na meczu warszawskiej Polonii. I tak właśnie moi przyjaciele z Krakowa nie angażują się obecnie w ruch kibicowski nic a nic, a jednak przynajmniej 5 razy w roku przyjeżdżają do mnie i to od wielu, wielu lat. Za nami wiele wspólnych melanży, multum wojaży różnego rodzaju jak i ciekawych, niemal całonocnych rozmów. Chciało by się rzec: "wiele za nami, przed nami jeszcze więcej...". Sięgając pamięcią wstecz, nie przeszkadzało mi nawet rozmawiać z przyjacielem z Krakowa przez pół nocy na minus 20 stopniowym mrozie! Następnego dnia przyjaciel miał wątpliwości, czy kilka palców u stóp nie nadaje się tylko do amputacji...
Innym ciekawym przykładem przyjaźni z kibicowskiego szlaku jest nasz wspólny "melanż" z kolejnym kibicem Pasów, po meczu Korona - Cracovia. Było to tuż po zerwaniu tej zgody, a co najśmieszniejsze - było to po tym właśnie meczu, podczas którego miedzy dawniej zaprzyjaźnionymi ekipami padły w końcu wzajemne bluzgi. My jednak piliśmy piwka, jak gdyby zgoda trwała dalej, śmiejąc się z tej całej - naszym zdaniem wtedy - patologicznej sytuacji. Obydwie te zgody jednak padły, po 20 latach istnienia... Gdy padła zgoda z Cracovią, nie było za wesoło, ale jak dwa lata później posypała się również z Polonią, na drugi dzień od zerwania przyznaję...poleciała mi łezka z oka. Zmarło tym samym cześć mnie... Jako jednak konserwatysta z krwi i kości uważam, że prawdziwych przyjaciół ma się zawsze, w moim przypadku zgód kibicowskich - również tak właśnie jest i będzie stale ( przy okazji - pozdro K.K! ). Przyznam szczerze, że nie wiem, co by ze mną było, gdyby na mojej drodze życia nie stanął złocisto-krwisty klub. To na Koronie właśnie kształtowały się moje poglądy, na tyle, że dziś są już ostatecznie ustabilizowane, ukierunkowując przy tym moją drogę życia. Na Koronie nauczyłem się, wpoiłem sobie na dobre postawy patriotyczne, uczyłem się zaradności – na mecz, szczególnie ten wyjazdowy pieniądze zawsze umiałem zdobyć, bo na pomoc rodziców w tej kwestii nie miałem co liczyć. Nauczyło mnie to także solidarności, wzajemnej przyjacielskiej pomocy - nie rzadko trzeba było nie tyle co zdobyć pieniądze tylko dla siebie, ale także i dla kumpla, który owych pieniędzy nie posiadał, aby móc jechać wraz ze mną za Koroną na drugi koniec Polski. I ostatnie, ale nie najmniej ważne – to właśnie Korona była dla ogromną odskocznią od moich codziennych problemów i patologii domu rodzinnego. Nie zawaham się napisać, że jakimś stopniu Korona ocaliła mi życie, a już z pewnością na 100% ukształtowała je w znacznym stopniu. Gdyby nie ten klub i ludzie wokół niego, osobnicy którzy zachowali zdrowy rozsądek w patrzeniu na świat - pewnie bym się stoczył albo został jakimś pseudo tolerancyjnym lewakiem. Kto wie, jest to bardzo możliwe. To, o czym teraz pisałem, jest bardzo w ważne także w tym kontekście, że często media próbują przedstawić subkulturę ruchu kibicowskiego jako chuliganów i bandytów demolujących stadiony, z której nie da się nic pozytywnego wyciągnąć.
Dla mnie bycie kibicem Korony to coś więcej niż sam mecz, to mój styl życia. W tym felietonie pominę opisy z wyjazdów, setki godzin spędzone w autokarach, klatkach gości, rozmowach z kibicowską bracią czy przyjaźniami, które trwają do dziś. Gdybym miał wszystko spisać, nie skończyłbym do tygodnia... Wszystko to, o czym pisałem, powoduje, że czuję się częścią tej potęgi, jaką jest kielecka Korona. Nigdy się od Koroneczki się nie odwrócę, mimo iż dziś już tak aktywnie jak kiedyś się nie udzielam, to cały czas czuję się za nią odpowiedzialny, czuję się częścią niej. Korona to my, jej kibice! Prawda jest taka, że piłkarze kiedyś odejdą, tak samo jak zarząd, sponsorzy, biznesmeni chcący na Tobie zarobić parę groszy, Korono. Oni wszyscy odejdą od Ciebie w pewnym momencie życia, często wtedy, gdy nie mają już z Ciebie korzyści. Jednak prawdziwi kibice i Ci fanatycy z młyna, wyjazdowicze, ultrasi, o których nie rzadko media rodem z TVN piszą różne nieprawdziwe i szkalujące rzeczy, oni wbrew wszystkim okolicznościom zostają z Tobą na zawsze, na dobre i złe. I ja jako jeden z tych właśnie „kiboli” – choć już nie tak aktywny jak kiedyś, ale ja także zostanę z Tobą na zawsze, albowiem jesteś częścią mojej tożsamości.