log in

Wpisy

Na co stać Koronę w tej edycji Pucharu Polski?

Po kilku latach bolesnych porażek na samym początku rywalizacji Korona w końcu poważnie podeszła do prestiżowych rozgrywek Pucharu Polski. Po wygranej z Zagłębiem Sosnowiec i niezapomnianym triumfie nad krakowską Wisłą Kielczanie znaleźli się w ćwierćfinale, w którym przyjdzie im pojechać na Dolny Śląsk i zmierzyć się z drużyną Zagłębia Lubin. Jakie są szanse Korony na zwycięstwo w tym starciu, a w szerszej perspektywie na sukces w całych rozgrywkach?

Tegoroczna edycja Pucharu Polski nie jest łaskawa dla najsilniejszych drużyn Lotto Ekstraklasy. Co prawda w najlepszej ósemce znaleźli się zarówno aktualny mistrz Polski - Legia Warszawa oraz ubiegłoroczny triumfator – Arka Gdynia, ale szybkie odpadnięcie z rywalizacji Lecha, Lechii czy Śląska należy traktować jako dużą niespodziankę. Na pewno nie jest to jednak powód do zmartwień dla kibiców Korony, którzy wciąż oczekują na pierwsze trofeum w historii swojego klubu, a co za tym idzie możliwość gry w europejskich pucharach. W poprzednich latach ciężko było nie odnieść wrażenia, że w Kielcach mecze Pucharu Polski traktowano jako przykry obowiązek, od którego uciekano porażkami czy to na boisku, czy przy zielonym stoliku (walkower za występ nieuprawnionego zawodnika w meczu z Wdą Świecie w sezonie 2015/2016). Tym razem jednak trener Gino Lettieri od początku zapowiadał, że potraktuje te rozgrywki poważnie i patrząc przez pryzmat meczu z Wisłą w 1/8 finału, można śmiało stwierdzić, że nie były to tylko puste słowa. Awans do ćwierćfinału jest najlepszym wynikiem Korony w Pucharze Polski od 7 lat, jednak sami zawodnicy głośno mówią, że w tym sezonie chcą zgarnąć pełną pulę. Pierwszą przeszkodą będzie Zagłębie Lubin. Rywal na papierze będzie faworytem, nie dość, że Lubinianie zanotowali świetny początek sezonu w Lotto Ekstraklasie, to jeszcze na inaugurację tych rozgrywek wygrali w Kielcach 0:1, co daje im lekką przewagę psychologiczną. Wydaje się jednak, że nie to najbardziej powinno martwić kibiców Korony.

Ćwierćfinał Pucharu Polski jest rozgrywany w systemie mecz - rewanż. O ile kielecka Kolporter Arena jest miejscem, w którym Koroniarze zbierają masę punktów i potrafią wygrać z każdym, o tyle mecze wyjazdowe wciąż są obłożone klątwą. Dość powiedzieć, że w tym sezonie Lotto Ekstraklasy Kielczanie na 5 meczy poza domem nie wygrali żadnego. Oczywiście, we wszystkich tych spotkaniach Korona grała z rywalami jak równy z równym, często w najważniejszych momentach brakowało odrobiny szczęścia. Statystyki są jednak bezwzględne, a w przypadku, gdy zaledwie 2 mecze decydują o tym, kto odpada, a kto przechodzi do dalszego etapu rywalizacji, ten brak szczęścia może kosztować bardzo wiele.

Z drugiej strony, nie można nie zauważyć, że Korona z każdym meczem prezentuje się coraz lepiej. Trener ma do dyspozycji coraz więcej powracających po kontuzji zawodników, co wpływa na konkurencję w kadrze, a co za tym idzie poziom gry. Atmosfera w szatni, co widać po materiałach Korona TV, z każdym zdobytym punktem staje się coraz lepsza, co również pozytywnie wpływa na wyniki drużyny. Trenerzy od przygotowania fizycznego wykonali wspaniałą pracę, więc nawet intensywny październikowy terminarz, wypełniony w większości meczami wyjazdowymi, nie powinien wyraźnie osłabić zawodników. O nastawienie i motywację martwić się nie trzeba - ta w szatni Korony jest zawsze na najwyższym poziomie.

Śmiało można stwierdzić, że w tym sezonie Korona ma największą szansę na zdobycie pierwszego trofeum w historii od pamiętnego, lecz przegranego finału PP z 2007 roku. Jeśli uda się utrzymać twierdzę Kielce oraz w końcu przyjdzie tak długo oczekiwane przełamanie na wyjazdach, to Korona będzie w tym roku bardzo poważnym kandydatem do wzięcia udziału w wielkim finale PP na Stadionie Narodowym, a tam wszystko się może zdarzyć. Z niecierpliwością  czekamy na kolejne spotkania Korony w ramach Pucharu Polski.

Optyka scyzoryka #1: Niezły początek, ale czy mogło być lepiej?

„Optyka scyzoryka”, czyli nowy cykl mający na celu nie tylko recenzowanie, ale przede wszystkim dyskusję o tematach ważnych i istotnych dla Korony Kielce. Wszystko to widziane z perspektywy kieleckiego scyzoryka.

Zapraszam zatem wszystkich koroniarzy do współtworzenia cyklu. Piszcie, komentujcie i sygnalizujcie sprawy, które leżą Wam na Waszym koroniarskim sercu.

W pierwszym artykule kilka przemyśleń na temat początku sezonu w wykonaniu naszych piłkarzy. Jest dobrze i to nie ulega wątpliwości, ale czy mogło być lepiej?

Korona Kielce 0:1 Zagłębie Lubin

Inauguracja sezonu. Wszyscy wokół skazują Koronę na pożarcie, a tymczasem nasza ekipa stoczyła niezły bój z Zagłębiem Lubin. Co zatem zdecydowało o porażce? Wiele osób twierdzi, iż był to po prostu brak szczęścia. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że los uśmiechał się a to do jednej, to do drugiej drużyny. Na sam koniec obdzielił tymi uśmiechami po równo obie ekipy, więc argument, że szczęście nie dość Koronie sprzyjało możemy włożyć między bajki, bo i Zagłębie miało swoje doskonałe okazje, które mogły zakończyć się bramką.

Zaskoczyło mnie, iż w pomeczowych relacjach, recenzjach i wypowiedziach różnych osób nie padł argument o czynniku, który na pewno odegrał pewną rolę. Tym czynnikiem jest…Zagłębie.

Zespół z Lubina jest bardzo doświadczony nie tylko na ligowych boiskach, ale także w ostatnim czasie całkiem nieźle zaprezentował się w Europie. Pamiętacie boje Zagłębia Lubin z Partizanem Belgrad? Dla zapominalskich przypomnę, iż wówczas polska ekipa ograła w dwumeczu serbskiego potentata.  Rok później w inauguracyjnym meczu Lotto Ekstraklasy na spotkanie z Koroną wyszło aż siedmiu zawodników, którzy grali w tamtym dwumeczu. Podczas swojej przygody z pucharami Zagłębie nauczyło się grać na wynik i widać to było też w tym meczu. Do tego dołóżmy porównanie obu kadr i sposób ich budowania. Zagłębie dokonało lekkich korekt, zaś Korona wręcz rewolucji.

Moja ocena: Wynik nie powinien rozczarowywać.

Legia Warszawa 1:1 Korona Kielce

Dobry mecz Koroniarzy. Pomimo, iż Legia słabo weszła w obecny sezon, to jednak wciąż trzeba jej oddać, że posiada znakomitych - jak na polskie warunki - graczy. Dodatkowo „złocisto-krwiści” grali na wyjeździe, co utrudniało im zadanie.

Moja ocena: Miłe zaskoczenie, choć nie sensacja.

Korona Kielce 4:2 Cracovia Kraków

Ostatnie spotkanie i niejako zwiastun wciąż rosnącej formy koroniarzy. Świetny mecz w wykonaniu naszej drużyny. Straszono nas tą nową Cracovią i charyzmatycznym Michałem Probierzem. W praktyce okazało się, że to gospodarze zeszli z murawy zwycięsko. Myślę, ze wynik tego meczu można ocenić podobnie jak ten z Legią, jednak z jedną różnicą - chyba nikt nie spodziewał się, że Cracovia wyjedzie z Kielc z bagażem aż czterech goli.

Moja ocena: Miłe zaskoczenie, choć nie sensacja.

Przeprowadzka Kwietnia do Jagiellonii – czy będzie miał czego żałować?

Wbrew pozorom decyzja podjęta przez zawodnika niekoniecznie musi być właściwa dla jego kariery. Dlaczego tak może być, przeczytacie w poniższym artykule.

Wicemistrz szansą, ale i zagrożeniem

Przeprowadzka do zespołu wicemistrza Polski to dla Kwietnia na pierwszy rzut oka krok naprzód. Finansowo już zyskał na pewno, ale czy sportowo? Jagiellonia to z pewnością czołowa drużyna w naszym kraju, lecz jak pokazuje przykład innych zespołów, które miały zaszczyt reprezentować Polskę w europejskich rozgrywkach (choćby Cracovia czy Zawisza Bydgoszcz), sezon po awansie do europejskich pucharów nie musi być wcale kolorowy. Wystarczy wspomnieć, że wówczas Cracovia do końca walczyła o utrzymanie, a Zawisza Bydgoszcz z hukiem zleciała z ligi. Oczywiście Jagiellonia może być wyjątkiem, jednak - jak widać - ryzyko istnieje i trudno je bagatelizować. Inną sprawą, nad którą trzeba się mocno zastanowić, jest fakt, dlaczego polskie ekipy dopada ta niezwykła wręcz w skali światowej „pucharowa choroba”.

Większa konkurencja w Białymstoku

Jest rzeczą oczywistą, iż „Jaga” dysponuje szerszą kadrą niż Korona Kielce. Co za tym idzie, zawodnikowi będzie trudniej o przebicie się do pierwszego składu. Od początku sezonu regularnie linię obrony tworzą Burliga, Runje, Guti i Guilherme. Bartosz Kwiecień musi być zatem przygotowany na ostrą rywalizację o miejsce w składzie, co jest mu bardzo potrzebne chociażby z dwóch powodów. Po pierwsze, zawodnik ma 23 lata i potrzebuje regularnej gry do rozwoju. Po drugie, jest obrońcą, więc z każdym kolejnym meczem przesiedzianym na ławce rezerwowych będzie tracił na pewności w grze, tak kluczowej przecież na jego nominalnej pozycji. Nasuwa się także pytanie, czy trener Ireneusz Mamrot będzie chciał coś zmieniać w formacji defensywnej. Do tej pory bowiem ekipa z Podlasia straciła zaledwie jedną bramkę w trzech spotkaniach, więc trudno mieć większe zastrzeżenia do postawy grających tam defensorów.

Rozpędzająca się Korona

Jak pokazał mecz z Legią Warszawa i najświeższy z Cracovią, nasza ekipa wydaje się rozpędzać coraz mocniej. Korona gra agresywnie i bez kompleksów wobec nikogo. Oczywiście trudno wyrokować na początku sezonu, jak on się zakończy, jednak taka postawa daje nadzieję na powtórzenie świetnego wyniku z poprzedniego sezonu. Być może nawet na osiągnięcie czegoś więcej. Kwiecień, odchodząc z Kielc, pozbawił się zatem tej szansy, aby być częścią wspaniałej historii, która być może właśnie się pisze.

Czas więc pokaże, czy to niespodziewane rozstanie bardziej zaboli Koronę, czy też samego zawodnika.

Potrzeba silnej ręki

Po zwolnieniu trenera Tomasza Wilmana, zaczęto spekulować, który szkoleniowiec poradziłby sobie z kieleckimi piłkarzami. W meczu z Legią stery przejmie dotychczasowy asystent Sławomir Grzesik, ale jest to raczej opcja jednorazowa.

26 października na łamach „Przeglądu Sportowego” pojawiły się niepokojące informacje na temat zawodników Korony. Podobno niektórzy piłkarze mają tkankę tłuszczową na poziomie 20 %, co w profesjonalnym sporcie jest wręcz „przestępstwem”. O złych nawykach żywieniowych naszych kopaczy pisałem już po meczu z Cracovią, a moje przypuszczenia znalazły potwierdzenie. Kibicuje Koronie od dziecka i nie mogę patrzeć, jak mój ukochany klub jest niszczony od środka. Do poziomu zarządu dostosowało się szerokie grono zawodników urządzając sobie samowolkę. Na boisku totalna żenada, zero walki i zaangażowania, ale jeśli dla (nie)profesjonalnego sportowca, który inkasuje kilkanaście tysięcy miesięcznie, ważniejszy jest wypad na miasto i kebab, to powinno go się zwolnić w trybie natychmiastowym.

Poprzez pryzmat wszystkich tych wydarzeń trudno jednoznacznie ocenić pracę Pana Wilmana. Na początek wysoka porażka 4:0 w wyjazdowym meczu z Zagłębiem w Lubinie. W kolejnych spotkaniach wywalczone dwa punkty z Piastem i z Pogonią, fenomenalny mecz z Lechem Poznań oraz przyzwoite, choć przegrane wyjazdowe spotkanie w Gdańsku. Po trzech zwycięstwach z rzędu (z Wisłą Płock i Kraków oraz z Arką) wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, jednak potem przyszła seria porażek. Ile jest w tym winy trenera, a ile piłkarzy? Tego zapewne się nie dowiemy. Z powodu tragicznej sytuacji finansowej klubu, skład z roku na rok prezentuje się słabiej. Gdy podstawowy gracz łapie kontuzję, nie ma godnego zmiennika, ale czy mianem zawodnika pierwszego składu można nazwać faceta, który czuję się bezkarnie i ignoruje polecenia sztabu szkoleniowego? Każdy z piłkarzy powinien zrobić rachunek sumienia i odpowiedzieć na pytanie, czy dał z siebie wszystko? Nie ukrywajmy, trener Wilman dostał do dyspozycji grupę typowych piłkarzy rzemieślników, którzy dodatkowo zaniedbywali swoje obowiązki. Z takiego materiału ludzkiego nawet Sir Alex Ferguson lub Jose Mourinho nie wykrzesaliby wiele więcej. Gdyby nie protest kibiców z „Młyna” na stadionie już dawno zawisłby transparent z treścią w stylu „ W głowie kasa, dyskoteki na boisku piłkarskie kaleki”. Takim mocnym przekazem motywowali swoich ulubieńców kibice Korony kilka sezonów temu.  Po meczu w Chorzowie padły jeszcze mocniejsze słowa i zobaczymy, czy przyniosą one skutek.

Teraz wszystko w rękach włodarzy. Potrzeba silnej ręki, trenera z charyzmą i mocnym charakterem, który umie krzyknąć, ukarać, nie bać się konsekwencji swoich decyzji, a przede wszystkim powiedzieć piłkarzom, że Korona to klub z tradycjami, za który każdy kielecki kibic oddałby serce i to samo mają robić zawodnicy na murawie. Kandydatów jest wielu, ale większość znajduje się poza możliwościami finansowymi Złocisto-krwistych. Fani głośno domagają się powrotu Leszka Ojrzyńskiego. Sam zainteresowany potwierdza chęć nawiązania ponownej współpracy, ale czy to możliwe? Pamiętając, w jakich nastrojach przebiegało jego rozstanie z klubem, jest to mało prawdopodobny scenariusz. Właściciele klubu musieliby się przyznać do błędu, a wielokrotnie udowodnili, że nie są w stanie tego zrobić. Może jednak posypią głowę popiołem i wreszcie podejmą słuszną decyzję. Kto, jak nie Leszek może naprawić tę beznadziejną sytuację?  

Wierni po porażce?

Gdyby ktoś chciał uderzyć twojego kumpla, stajesz w jego obronie. Nieważne, że zaczynał i sam się o to prosił. Gdyby twoje dziecko wróciło z płaczem, bo pani w szkole nie poznała, że ten bohomaz to jego ulubiona postać z kreskówki, to wina nauczycielki, której brak wyobraźni. I gdyby twój chłopak spóźnił się na spotkanie z tobą, bo zasiedział się z kumplami przy piwie, to przecież oni są temu winni, bo go zatrzymywali. Tak to już w życiu jest, że zawsze stoimy po stronie swoich, dużo wybaczając i wierząc, że będzie lepiej. Tak być powinno.

Przegraliśmy czwarty mecz z rzędu, to boli. I to normalne, że odczuwa się złość, w końcu ludzkie uczucie. Ale jak to ze złością bywa, istnieją sposoby radzenia sobie z nią akceptowalne i nieakceptowalne. Dla mnie do drugiej kategorii zaliczają się gwizdy i wyzwiska stadionowe pod adresem swoich. To coś, przeciwko czemu moje poczucia bycia z drużyną na dobre i na złe się buntuje. Bardzo nie lubię hipokryzji, a jak inaczej nazwać podpinanie się pod hasła typu „dumni po zwycięstwie, wierni po porażce” wtedy, gdy to wygodne.

To właśnie mogliśmy usłyszeć w trakcie poniedziałkowego meczu – gwizdy, pojedynczy śmiałkowie rzucali obelgami, a znaleźli się i tacy, który pytali „za co wam płacę?”, okraszając to wiązanką słów powszechnie uważanych za obelżywe. Kolego, te pieniądze i tak zapłacisz, nieważne czy pójdą na Koronę, czy na coś innego, ty nie zapłacisz mniej, sponsorze.

Pewnie, że nie tyczy się to wszystkich, co więcej – anonimowo odważnej mniejszości. Ale to i tak boli. Na stadionie było w poniedziałek naprawdę niewiele osób. Sądziłam, że ci, którzy przyszli, to ci prawdziwi. Ci, którzy rzeczywiście chcą wesprzeć piłkarzy, mimo wszystko... Niestety, niektórym chce się marznąć w zimny, jesienny wieczór po to tylko, by wykrzyczeć pretensje, a pewnie i swoje prywatne frustracje życiowe.

Nie chcę usprawiedliwiać – gra pozostawia wiele do życzenia, co zaczęło przekładać się także na wyniki. Ale jak ktoś mądry kiedyś powiedział – cieszmy się ze zwycięstw, ale nie nakręcajmy się, przyjdzie zmęczenie materiału i gorszy czas. Przyszedł. Telenowela inwestorska, protest i problemy kadrowe na pewno nie pomagają.

Nie pomogą też gwizdy, bo gdy wszystko inne zawodzi, dobrze mieć świadomość, że grasz dla kibica. Że wciąż masz dla kogo.

Walt Disney przedstawia - cyrk powrócił

Odpocząłem od pisania, w zasadzie zrobiłem sobie przerwę ze względu na wyczerpanie pomysłów, a i prezes P. z prezydentem L. dali mi do zrozumienia, że moje kpiny czas skończyć, bo oto po latach starań, po wydaniu milionów złotych, po kolejnych nowelach z cyklu "jak nie dacie, to bankructwo", pojawił się senegalski inwestor. Nawet pewna strona, która słynie z kpin w stosunku do nas, stwierdziła że będzie jej brakować - sportowego ''Klanu", "Plebanii" czy "Barw Szczęścia". Sam też stwierdziłem, że czas odpuścić sarkazm, czas zająć się poważnymi tematami.

Senegalczycy nas biorą! Nie brzmiało to dumnie, ale w czasach trudnych finansowo lepszy rydz niż nic. Problem w tym, że oni biorą nas od x miesięcy, najpierw tajemnicze wyjazdy prezydenta, potem burzliwe sesje z radnymi, wywiady z przedstawicielem czarnoskórych inwestorów, który mówił tak ogólnie, że mogliby i mnie dać na te wywiady, to też bym potrafił mydlić oczy, opowiadać o niczym, bo tego chciano. Jest inwestor, zamykamy usta niedowiarkom. Śmiano się z nas, kpiono, wyzywano, że marnujemy publiczne pieniądze, a teraz macie na tacy, jest sponsor, da pieniądze, wreszcie wyjdziemy na prostą.

Szczerze? Może tak w 13 % myślałem, że tym razem to już się uda. Dlaczego tylko w 13? Bo jeśli słyszę, że zabiera się za to L. i jego druh P., no to mam mdłości... tzn. wątpliwości. Bo jeśli za zdobywanie pieniędzy prywatnych odpowiedzialny jest L., który potrafi się tylko dzielnie trzymać stołka i obsadzać swoich na wysokich stanowiskach, a pomocnikiem św. Mikołaja jest P., znany z konfliktów z kibicami - to z tego nie może wyjść nic dobrego. Moje 13% w dniu dzisiejszym, na dwa dni przed terminem przelania pieniędzy z Afryki, zeszło poniżej zera. Ogarnianie tego tematu na trzeźwo jest takim samym bólem jak patrzenie na ostatnie mecze w wykonaniu naszych piłkarzy. Może dostosowali się do poziomu rządzących klubem? Skoro na górze panuje nieudolność, to jak na dole ma być dobrze, dziś grasz, jutro słyszysz o degradacji.

Nie usprawiedliwiam, nie oceniam, gdybym miał pisać sportowe relacje, to redakcyjna koleżanka nie przepuściłaby mojego tekstu ze względu na dużą ilość niecenzuralnych słów. Wracając do cyrku. Był już ten z Korony, może teraz ten z kawału w stylu Karola z Familiady? Jak to mąż zadzwonił do żony z pytaniem "czy pójdziesz ze mną do cyrku PIPO". Kto zna to dobrze, kto nie zna to jeszcze lepiej dla niego. Ja znam, tak jak historię ze sponsorami w wykonaniu L. To już dawno przestało być śmieszne, cały rok mydlenia oczu, a na koniec sesja i "dajcie, dajcie nam".

Ale przecież to nic nowego, prawda? Że tak pozwolę sobie zacytować fragment z filmu "Dzień Świra" - "Tyle razy przyrzekałem sobie, nie będę sobie tym nerwów szarpał, roztrząsając sprawy tego kraju, na które i tak nie mam wpływu... Bo już w nic nie wierzę". Zastąpić tylko słowo kraj na klub. Jednego tylko jestem pewien, pozostawienie na stanowiskach L i P, to rozbój w biały dzień. A cyrk? No cóż, był i przyjechał znów, dopóki są chętni na oglądanie widowiska, dopóty on stąd nie wyjedzie.

Ruch kibicowski w Polsce okiem Pana Gie (cz. 2)

Kończąc poprzednią część felietonu, wspominałem, że pomimo licznych zalet, w ruchu kibicowskim niestety występują także różne wypaczenia. I właśnie te wypaczenia spowodowały, że dziś w tej kulturze czynnie nie biorę udziału, choć tak dużo jej zawdzięczam. Co więc takiego silnego spowodowało, że dziś jestem na kibolskiej emeryturze(oczywiście Koronę mam w sercu zawsze)? Na pewno zmiana moich priorytetów, poglądów na życie, choć w okresie aktywności kibicowskiej dla Korony zrobiłbym niemal wszystko. Ale decydujący wpływ miała przede wszystkim ta cała hipokryzja, którą ruch kibicowski jest przesiąknięty do szpiku kości, tym bardziej w obecnym czasie, ale widać to dopiero gdy się w niego wejdzie, albowiem ta zgnilizna tkwi w nim od środka. Jest ona szyta grubymi nićmi. Szkoda, bo zorganizowani kibice ze wszystkimi swoimi sekcjami, to ogólnie piękna subkultura, mająca fajne założenia i zdrową kibicowską rywalizację. Niestety, już wtedy, kiedy postanowiłem zawiesić kibicowską działalność, kibice zaczęli odchodzić od swoich ideałów, które powinny być świętością, więc nie widziałem w tym już siebie. Zadawałem sobie pytanie: czy ja w tym wszystkim się nie zatracę?

Zobacz też:

Ruch kibicowski w Polsce okiem Pana Gie (cz.1)

Dzisiejsi kibice chełpią się sloganami, hasłami typu „kibice – ostatni bastion polskości”, ale okazuje się, że spora cześć z tych „obrońców” nie pojęcia co to polskość i patriotyzm. Duża cześć kiboli potrafi się jedynie pokazać z modą na patriotyzm, zameldować na Marszu Niepodległości, ale głównie po to, aby się pokazać jako ekipa. Prawda jest taka, że duża cześć członków subkultury kibicowskiej jedynie śpiewa i powtarza hasła, o których nie mają pojęcia, a które stały się modne w ich środowisku. Co gorsza, na tych hasłach budują swoją pozycję w grupie, jakimi to nie są wielkimi patriotami, bo tworzą vlepki patriotyczne, odzież patriotyczną, no i udział w obchodach świąt narodowych. Jakie to jest proste dla nich, ale prawdziwa postawa patriotyczna dla wielu z kiboli jest nieznana. Tak samo jest ze znajomością historii naszego kraju czy symboli narodowych, które zresztą noszą na swoich koszulkach, bluzach. Pierwszy przykład z brzegu dotyczący postawy patriotycznej, to ostatnie wydarzenia na kadrze we Francji, gdzie oczywiście pakt o nieagresji wszystkich nie obowiązywał…. Jeszcze inne, moim zdaniem patologie, to np. Ultrasi malują oprawę, porównując Jarosława Kaczyńskiego do Leszka Millera! Nie chodzi mi o sympatię czy antypatię do Jarosława czy do PiS, ale takie zestawienie to moim zdaniem gruba przesada.

W ruchu kibicowskim od środka, wewnętrznie zanikają prawdziwe zasady, prawdziwa miłość do swojego klubu czy wsparcie i szacunek dla braci. Prawdziwe idee ruchu kibicowskiego są pożerane przez pozerstwo, samozachwyt, megalomanię, hipokryzję, zakłamanie, pogoń za pieniądzem, zyskiem. Jest to bardzo przykre, biorąc pod uwagę hasła, z jakimi subkultura ruchu kibicowskiego się utożsamia, jakie ma na swoich sztandarach - czyli flagach. Ktoś powiedział mi kiedyś, że to nie milicja, nie żadne służby, nie PZPN niszczy ruch kibicowski, ale robią to sami jego członkowie. Dziś muszę się z tym niestety zgodzić.

Kolejną rażącą kwestią jest totalny brak zasad u niektórych i miłość do klubu mylona z zaborczością. Niektórzy z kiboli tyle naoglądali się filmów typu „Klatka” z 2003 roku, że wydaje im się, że są jedynymi godnymi wyznawcami dla swoich klubów. Inaczej mówiąc, obejrzeli film i z podniecenia nim zwariowali… Pozostali kibole to chór do śpiewania albo ciemny lud, który ma za zadanie jedynie wrzucić pieniądze do puszki, kupić gadżet i śpiewać. Jest to o tyle absurdalne, że każda ekipa hasła typu „Razem zjednoczeni”, „Wszyscy Razem z miłości dla klubu” używa non toper. Tylko używa, bo z ich zastosowaniem różnie bywa.

Zadaję kolejne pytanie: ile prawdziwości mają slogany typu „Braci się nie traci”, „Zawsze razem” itp? Kibice, obrońcy polskości, którzy w imię „zasad” zrywają niemalże rodzinne przyjaźnie, zgody z ekipami, które trwały od dziesiątek lat, sztamy, na których wiele pokoleń się wychowało. Zgody te zostały nagle zerwane, często jednocześnie zawiązując nowe, które się wzajemnie wykluczają, co gorsza tak naprawdę dla pieniędzy i interesów. A gdzie są ci kibole, którzy żyją dla idei? Istnieją, ale niestety pozostało im być tylko pionkiem i narzędziem tej całej potężnej machinie propagandy i hipokryzji. Na domiar złego nie wszyscy członkowie tej kultury są tego świadomi. Na zacytowanie zasługują tutaj słowa boksera Artura Szpilki, który umiał się postawić i w jednym z wywiadów dla WP powiedział w ten sposób o kibicach i panujących tam układach: „Ja nie jestem przedmiotem jak większość tych osób tam, większość osób którzy sobie dają wejść na głowę bo jedna osoba tak mówi - pozdrawiam ich serdecznie, niech dalej się bawią w piaskownicy, ja mam swoje zdanie i nigdy tego nie zmienię”.

Stawiam kolejne pytanie: mało jest takich „kiboli, którzy za pomocą swojego klubu chcą się tylko dowartościować, zabłysnąć, aby poczuć się „kimś” czy „kumatym” ? Doświadczyć tę wyższość nad innym kibicem? Z moich obserwacji wynika, że niestety wielu. Paranoją trzeba nazwać patrzenie z góry na tych, którzy na każdy mecz zabierają szalik i barwy, jako na tych mniej kumatych, bo przecież prawdziwi kumacze chodzą tylko w swoich własnych, stworzonych markach bądź firmach wywodzących się ze środowiska sztuk walki. Dokładając trochę ironii to byli i tacy, co mówili, że w jeansach to się nie biją. Podsumowując to dla wszystkich „sztywnych i kumatych”, o takiej mentalności, jaką przedstawiłem powyżej, dla dokładnie takich „kumków” odpowiem sarkazmem: drogi kumaczu, kibolski narcyzie, na przekumacenie nie ma leków. Walnij więc głową z całej siły o kant stołu, jak przeżyjesz to, że szramą na łbie będziesz jeszcze groźniejszy…

Owa sytuacja wewnętrzna w ruchu kibicowskim stale się pogarsza. Gdy ja w 2011 roku zawiesiłem szalik, to obecne okoliczności panujące w tej kulturze byłyby nie do pomyślenia, choć osobiście już wtedy widziałem to zjawisko, ale nie w takiej ogromnej skali... Przypominam sobie 2005 rok, wtedy zerwaniu uległa zgoda Jagiellonii Białystok z Wisłą z Krakowa. Już po oficjalnym odłączeniu się dwóch ekip, podczas jednego z meczów Jagi rozgrywającej swój mecz w Czermnie, na 161 osób w sektorze połowę stanowili fani Wisły! Oficjalnie zostali przedstawieni jako „sympatycy Jagi z Krakowa”. Trochę później, bo w 2008 roku padła zgoda Arki Gdynia z Polonią Warszawa. Co by nie powiedzieć, ale była to zgoda historyczna. Niestety już w pierwszym meczu między obiema ekipami padły wzajemne bluzgi. Zdziwienie było bardzo duże. Podobna sytuacja miała miejsce w Kielcach, w pierwszym meczu po zerwaniu przyjaźni miedzy Koroną Kielce a Cracovią. Bo ktoś tam niby zagwizdał, inny sprowokował i stało się. I pomimo kilku pojedynczych incydentów, na tym się skończyło, a aktualnie mecze między tymi ekipami określane są jako neutralne. Powiem nawet więcej - wiele kibiców w obu ekipach do dziś ma przyjazne stosunki, wiele grup kibicowskich – sentyment.

Dziś natomiast wygląda to nieco inaczej, o wiele gorzej, powiedziałbym wręcz, że patologicznie. Nawiązuje do ostatniej sytuacji „paktowej”, że tak nazwę, które miała miejsce we Francji podczas Euro. Zaczęło się od nagłego zerwania przyjaźni – triady zaprzyjaźnionych ze sobą ekip. Owa triada uchodziła ze jedną z najlepszych w kraju, także pod względem historyczno-tradycyjnym, trwała wiele lat. Wychowała ona wiele pokoleń kibicowskich w swoich miastach. Dzień po zerwaniu zgód triady, następuje atak pewnej „ekipy” wraz z nowymi sprzymierzeńcami na swoich „wczorajszych” przyjaciół, jedna osoba ląduje w szpitalu. W kolejnych dniach nastąpiło przemalowanie grafów zgodowych na wrogie, a w pierwszym meczu miedzy dwoma niedawno zaprzyjaźnionymi ekipami padają wzajemne bluzgi. Kosa na całego. Odpowiedzcie sobie sami na pytanie, gdzie są tutaj zasady, szacunek i prawdziwość. Ja powiem w ten sposób: stężenie absurdu, hipokryzji, zakłamania sięgnęło już niebotycznych wyżyn…

Przyjaźnie w życiu również się kończą i czasami przechodzą do stanu nienawiści, ale dzieje się wyniku jakiegoś konfliktu, a nie świadomego działania. Na pewno kibice, którzy mienią się (i o których sam tak uważałem!) tymi nielicznymi, samodzielnie myślącymi w dobie chorego, zalewającego nas systemu, kibole którzy mają zdrowe podejście do życia, wartości i zasad, nie powinni dopuścić do takiej sytuacji. Nie można zmieniać przyjaciół jak rękawiczki albo wybierać tych, z których ma się korzyści. Zaprzecza to idei przyjaźni, która ze swojej natury jest bezinteresowna. O szacunku do siebie samych nawet nie wspominając, bo ta kwestia także zawodzi ostatnio w kibicowskiej subkulturze. Jak kibice zaczną się w tym wszystkim zatracać, a mam nieodparte wrażenie, że tak się właśnie dzieje, to kto tą całą lucyferjańską machinę – konsumpcjonizmu, egoizmu, pogoni za pieniędzmi, czy chorej rywalizacji społecznej, kto to wszystko będzie w stanie zatrzymać, jak ten sam demon wdarł się i w tę subkulturę i sukcesywnie niszczy ją od środka? Aby jednak nie kończyć tego felietonu zbyt pesymistycznie, napiszę, że zostali także jeszcze prawdziwi, kibice, kibole, ultrasi, którzy cały czas działają w swoich ekipach i walczą z patologiami dręczącymi tę kulturę, walczą o jej ideały. Dopóki oni działają, dopóki żyją, jest nadzieja, że te ciężkie czasy dla ruchu kibicowskiego miną. Dalej istnieje szansa, że zwycięży zjednoczenie i prawdziwość, a nie prywatne interesy kilku ludzi trzymających władzę. W końcu to ludzie zjednoczeni w słusznej sprawie i solidarni są siłą nie do pokonania.

Subskrybuj to źródło RSS

Zawodnicy

Log in or create an account