log in

Wpisy

Warto to powiedzieć - dziękujemy!

Ostatni mecz sezonu zakończył się dla Korony oddaniem punktów Jagielloni przy wyniku 1:3. Tegoroczne rozgrywki kończymy na 12 miejscu, a z ligą żegnają się Górale i Górnicy z Zabrza. Wynik wczorajszego spotkania mógłby sugerować zdecydowaną dominację Jagi, co jednak nie miało miejsca. A czy czegoś żałujemy? Tak, tego, że na kolejny mecz musimy czekać dwa miesiące.

Dla wielu z nas wynik wczorajszego meczu schodził na dalszy plan. Pewnie, że byłoby miło pożegnać sezon zwycięstwem, że wkurzał nas sędzia i wypatrywaliśmy wejścia Sierpiny w ostatnich minutach, kiedy trzeba było grę przyspieszyć, a momentami brakowało już sił. Ale wczoraj ważniejsze było coś innego. Dla niektórych zawodników to był pewnie ostatni mecz w barwach Korony. I choć nie chcemy nawet myśleć o tym, że w kolejnym sezonie może zabraknąć na przykład Jovy czy Pawłowskiego, to cichy głos rozsądku podpowiada, że tak właśnie to się może skończyć.

Dlatego warto było stawić się wczoraj przy Ściegiennego. Żeby zobaczyć całkiem przyzwoite widowisko jak na mecz „o nic”, żeby przybić piątkę z piłkarzami i podziękować im za sezon, po którym jako „skład węgla i papy” mieliśmy przecież zasilić pierwszoligowe szeregi. To „dziękuję” naprawdę im się należało – za ambicję, za walkę, za to, że dali nam mecze takie jak ten przy Łazienkowskiej czy ostatnie starcie z Wisłą.

Wczoraj mieliśmy ostatnią okazję, by powiedzieć to zasłużone „dziękuję” niektórym z tych chłopaków. Na szczęście pomimo protestu w ten sposób pomyślało ponad 6000 osób. Można czuć niedosyt, bo to ludzka rzecz po przegranym meczu, w którym nie zostało się zdominowanym, ale prawda jest taka, że za dwa, trzy tygodnie zatęsknimy nawet za takimi wynikami – my, uzależnieni, którzy nie wstydzimy się nałogu. Niestety, czas na przymusowy detoks. Do zobaczenia w lipcu! 

lipiec

Kibicowski szlak - wspomnień czar (cz. 1)

Każdego z was na pewno cieszy, gdy uda wam się dołożyć przysłowiową „cegiełkę” do jakiegoś wielkiego, wspólnego dzieła pewnej lokalności, wspólnoty czy narodu. Dzieła, które to przyszłe pokolenia będą podziwiały z dumą, że to właśnie w ich mieście, kraju jest to coś wyjątkowego. Jest to coś, czego inni nie posiadają, a co nas wyróżnia, coś co inni podziwiają. Z biegiem czasu dzieło to staje się już niemal niezniszczalną legendą danej społeczności, która jest ważnym elementem tożsamości wielu ludzi. I tak oto niewątpliwie, czynny udział w powstaniach narodowych, obrona swojego kraju, strajki przeciw różnorakich wypaczeniom, udział w wielkich wydarzeniach historycznych jest powodem do ogromnej dumy. Tak się tworzy historia…

Pozwólcie Drodzy Czytelnicy, że opowiem Wam o mojej „cegiełce”, jaką bez wątpienia dołożyłem do wielkiego dzieła, które niepodważalnie jest dumą nie tylko mojego miasta, czyli Kielc, ale także całego województwa świętokrzyskiego. Dziełem tym jest… Korona Kielce. Tak, razem stworzyliśmy potęgę.

9

Na pierwszy mecz na Koronę zabrał mnie mój kolega z boiska osiedlowego. Był to rok 2001, pamiętam dobrze - pojedynek ze Stalą Stalowa Wola. Wejściówka na stadion przy ulicy Szczepaniaka oczywiście „na legitkę”, albowiem mama w życiu nie dałaby mi pieniędzy na mecz - za dużo złego nasłuchała się w mediach o „kibolach”. Mimo, że z kolegą obydwaj mieliśmy wtedy po 11 lat, mój towarzysz zaprowadził mnie na miejsce obok serca stadionu, czyli młyna kibiców Korony na stadionie przy ulicy Szczepaniaka. Na podłożu znajdowało się konfetti, obok nas mała grupka ludzi w szalikach stoi i ile sił w gardłach śpiewa przez większą cześć meczu, zaś w „klatce” gości grupa ludzi z zielonymi szalikami i flagami na płocie również coś tam śpiewająca... Zadawałem sobie pytanie, o co w tym chodzi? Nie wiedziałem za bardzo, powiem Wam szczerze, wszystko to jednak robiło na mnie na tyle duże wrażenie, że na grze piłkarzy nie mogłem się za bardzo skupić. Pamiętam jedynie wynik: 0:3 w plecy…

Wróciwszy do domu, musiałem pochwalić się Tacie, gdzie byłem dzisiejszego dnia z Maćkiem, bo emocje, które we mnie tkwiły, były ciężkie do powstrzymania. W przeciwieństwie do mamy, Tata reprymendy mi nie udzielił, a powiedział jedynie coś w stylu: „Korona, dziady, przegrała sromotnie, synu daj sobie spokój”, biorąc do ręki regionalną gazetę – „Echo dnia”, w której to w dziale „sport” pisali głównie o pierwszoligowych potyczkach piłkarzy KSZO Ostrowiec. Słowa Ojca nie trafiały jednak do mnie i wcale nie chodziło mi tutaj o wynik sportowy. Pomimo ujemnego wyniku, wbrew temu, iż na stadionie przy Szczepaniaka wielu ludzi wtedy nie było, coś niczym magnes przyciągało mnie do tego miejsca. Specyficzna atmosfera meczu piłkarskiego, grupka ludzi, którzy większość meczu śpiewali, dopingując piłkarzy ponoszących de facto sromotną klęskę, żółto-czerwony wystrój płotu, generalnie… To coś magicznego, co unosiło się w powietrzu, nie dawało mi przestać myśleć o tym szczególnym dla mnie dniu. Na kolejny mecz poszedłem już sam, znowuż wejściówka na legitymację oczywiście. Nie zniechęciła mnie nawet kara i ostra reprymenda od mamy, która prędzej czy później dowiedziała się, gdzie wychodzę popołudniami w weekendy. W tamtym okresie mojej aktywności kibicowskiej po drodze trafiła się nawet mała „awantura” na stadionie - z Hutnikiem Kraków, którego kibice wypuścili gaz na sektory Koroniarzy. Jako wtedy młody chłopak nie spodziewałem się, że Korona stanie się tak ważną częścią mojego życia. Po dzień dzisiejszy przez wiele osób kojarzony jestem z żółto-czerwonym szalikiem na szyi.

Zaraz po tym przyszedł nowy sponsor, potężna firma Kolporter, w związku z czym o naszej Koronie stało się głośno w kraju. Sprowadzono znany duet trenerski - Dariusz Wdowczyk i Dariusz Woźniak, liczne zapowiedzi, że Korona ma w szybkim czasie awansować do 2 ligi, mają być transfery i generalnie wielka piłka, jaką dotychczas Kielczanie znali tylko z telewizji. I rzeczywiście, trzeba przyznać, że progres był ogromny, marzenie o szybkim wejściu do Ekstraklasy zdawało się być realne. W owym czasie zaczynał się wielki ‘bum” wokół naszego klubu, masa nowych ludzi na stadionie, szum medialny, moda na Koronę i ogólnie masa zapowiedzi, w tym budowa nowego stadionu spełniającego europejskie standardy, a nie tylko wymogi Ekstraklasy. Pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu Korona spadała z 2 ligi, a stadion przy ulicy Szczepaniaka 29 (oprócz szalikowców, rzecz jasna), świecił pustkami, w klubie nawet brakowało ciepłej wody! Upragniony piękny sen o Ekstraklasie piłkarskiej w Kielcach zaczynał się spełniać. Co prawda, pierwszy sezon po przyjściu nowego sponsora kielecka jedenastka została jeszcze w 3 lidze, przegrywając słynny już bój o awans z zaprzyjaźnioną ówcześnie Cracovią. Moja osoba natomiast w tym właśnie sezonie zaliczyła pod opieką starszego kolegi swój pierwszy kibicowski wyjazd. Była to potyczka z Cracovią w 2003 roku przy ulicy Kałuży, wygrana przez Scyzorów po rzucie wolnym wykonywanym przez A. Bilskiego. Relacja z tego wydarzenia to osobny temat, a teraz napiszę jedynie, że było to dla mnie fantastyczne przeżycie.

Przez dwa następne lata Korona awansowała do 2 ligi, rok później do 1 ligi, a ja wraz z kolegami zaliczałem większość meczów przy Szczepaniaka. Nie było innej opcji - dumnie staliśmy w młynie, dopingując piłkarzy przez całe 90 minut. Już samo stanie w młynie było to dla nas ogromnym wyróżnieniem albowiem niekiedy była tam selekcja i nikomu z moich kumpli nawet przez głowę nie przeszło, aby nie śpiewać, znajdując się w tym szczególnym miejscu na stadionie. Szkoda, że teraz zdaje się nie zawsze tak to wygląda. I tak moja przygoda z Koroną parła dalej do przodu, w miedzyczasie zakupiłem w końcu swój pierwszy w życiu kibicowski szalik – „Korona Gladiators”. Obecnie moja kolekcja to 18 szalów.

Druga cześć z kibicowskich wspomnień już niebawem. Tak w ogóle to mam na imię Grzesiek, lat 26, mój nick,  pod którym będę dla Was pisał to Pan Gie. Mam nadzieję, że mój tekst, choć długi, to zachęci tych, którzy jeszcze mają wątpliwości, czy warto poświecić swój czas i energię dla Korony.

gramyusiebie 2

I Ty możesz zostać Andersenem

Mamy to. Po fatalnym piątku: szczęśliwa sobota, spokój, można świętować. Wypełniliśmy plan minimum, choć może powiedzmy otwarcie, że to max. na jaki nas stać. Zapowiedzi przedsezonowe zawsze szumne, kogoś tam mamy, ktoś niby ubył, ale Brosz to poskleja, a jak nie on to ktoś inny. Tak mamy co sezon. Co sezon pewien portal piłkarski skreśla nas z góry, nie wiedzieć czemu nie lubią nas, alergia na Koronę Kielce. Do nich dołącza pewien znany komentator z Krakowa, ten też nas nie lubi. Ale spokojnie. Nie znikniemy z poważnej piłki, mamy przecież sponsora.

Od kilku lat ten sam, cały czas jest już blisko oddania klubu w inne dobre ręce. Ale ciągle się nie udaje. Może dlatego, iż ów sponsor nie widzi lepszego od siebie? Ma pieniądze, jest lubiany i nikt w Kielcach nie powie na niego złego słowa. Nie dość, że inwestuje w klub, to i w miasto. Mamy tyle zieleni, tyle drzew, o dziwo spod betonu wychodzi trawa. Pieniądze są wydawane w jasny i mądry sposób, jesteśmy bogatym miastem i już niedługo będziemy metropolią z metrem, tramwajami i lotniskiem. Już niebawem stolica zostanie przeniesiona do Kielc. Brawo! Ale... Andersen, czas spać.

12 czerwca mieszkańcy Kielc zadecydują, czy sponsor główny naszego klubu dalej nim będzie, czy jednak ktoś go zamachem stanu zmusi do odejścia. Nie chcąc zagłębiać się w politykę, to czy wiecie, że ta sprawa może być najtrudniejsza najbardziej dla nas - Koroniarzy? Referendum jest już pewne, prezydent zaczyna strzelać fochy. Obiecano nam sponsora po zagwarantowaniu sobie utrzymania? No tak. Tylko, że Pan Wojciech obrazi się teraz na cały świat, to on dobrodziej już przyciągnął Marka Citko na rozmowy, a tu nagle Kielczanie nie chcą nowego sponsora dla Korony? Sezon się kończy naszym sukcesem, ale do dnia referendum prezydent ma dwa wyjścia: albo rzutem na taśmę przyklepie nam nowego właściciela i cudem utrzyma się na swoim ciepłym siedzisku, albo nie odezwie się wcale, poczeka na wynik głosowania i wtedy zostawi nasz problem dla ewentualnego nowego włodarza miasta lub też dalej będzie zaciekle walczył, by Pan Citko kogoś dla nas znalazł.

Czyli standard jak przed końcem roku - będzie dofinansowanie czy upadek? A co My mamy robić do tego czasu? Jak ktoś jest cierpliwy, to może poczekać, niecierpliwi mogą pobawić się w Andersena.

Subskrybuj to źródło RSS

Zawodnicy

Log in or create an account