log in

Wpisy

OPTYKA SCYZORYKA #12: O jeden remis od wielkiego finału na Narodowym

 

W środę na Kolporter Arenie rozegrano mecz w ramach półfinału Pucharu Polski. Korona Kielce zwyciężyła 2:1 z Arką Gdynia i teoretycznie jest bliższa awansu. Niestety tylko teoretycznie…

Wszyscy spodziewali się, że będzie to mecz walki. Zarówno zawodnicy Korony, jak i Arki zapowiadali walkę do samego końca. Dla obu ekip bowiem udział w finale byłby wielkim osiągnięciem. Korona dzięki finałowi mogłaby doskonale podsumować dobry sezon (bo za taki trzeba uznać grę w pierwszej ósemce i pewne już utrzymanie), Arka natomiast mogłaby w ten sposób sezon sobie nieco osłodzić. Każda z drużyn miała zatem w środowy wieczór o co grać.

W pierwszych minutach widać było, że stawka tego spotkania chyba nieco sparaliżowała obie drużyny, choć tu trzeba oddać, że Arka stworzyła sobie kilka dogodnych sytuacji w początkowej fazie meczu. Jednak to koroniarze pierwsi objęli prowadzenie. W 13 minucie Nika Kaczarawa dobił strzał Kosakiewicza i było 1:0. Od tej pory Korona już tylko czekała na dogodną sytuację, a ta nadarzyła się w 70 minucie. Po uderzeniu Jacka Kiełba piłka odbiła się od pleców Kaczarawy i mieliśmy drugiego gola w tym meczu.

Na tym momencie chciałbym się trochę zatrzymać. Jest 70 minuta i mamy 2:0. Wynik doskonały, wymarzony wręcz w kontekście rewanżu.

W mojej ocenie ten mecz był trochę odbiciem jednej z największych wad, jakie posiadają ekipy z Ekstraklasy. Gdy rywal jest już „napoczęty” i trzeba strzelić jeszcze jedną bramkę, to nasi ekstraklasowicze często nie wykorzystują tej szansy. Tak niestety było też tym razem, choć okazji nie brakowało.

Czy można być zadowolonym po tym spotkaniu? Z jednej strony tak, z drugiej - nie.

Pewnie, gdyby ktoś nam zaproponował przed meczem takie rozstrzygnięcie, wzięlibyśmy je w ciemno, jednak patrząc na jego przebieg, możemy czuć się zawiedzeni. Po tym 2:0 było naprawdę blisko. Widać było, iż arkowcy od tej drugiej bramki z każdą kolejną minutą przestawali wierzyć w korzystny rezultat. Nie wykorzystaliśmy tej szansy i za to należy się bura dla piłkarzy Gino Lettieriego. No i jeszcze ten błąd, po którym straciliśmy gola…

Doskonale opisał go na konferencji prasowej nasz trener „Takich goli nie traci się nawet w niemieckiej okręgówce”. To zdanie mówi wszystko na ten temat. Swoją drogą konferencja prasowa po tym meczu z udziałem niemieckiego szkoleniowca była chyba jedną z najkrótszych w historii. Widać było mocne zdenerwowanie u Lettieriego i chęć, by jak najszybciej konferencję skończyć i wrócić do drużyny. Możemy się tylko domyślać, co niemiecki trener powiedział do swoich piłkarzy, lecz stawiam dolary przeciwko orzechom, że nie były to miłe słowa.

Patrząc jednak z drugiej strony, wciąż jest ta jedna bramka przewagi. Daje nam to sporo wbrew pozorom, gdyż w Gdyni wystarczy tylko zremisować. Czy Korona jest w stanie wyciągnąć na stadionie Arki remis i cieszyć się z awansu? Wątpliwości raczej nie mamy, że jak najbardziej!

Poza tym patrząc tak z typowo kibicowskiego punktu widzenia. Dzięki tej bramce rywali - w Gdyni będziemy świadkami wielkich emocji, co przy stanie 2:0 już takie oczywiste by nie było.

A co o tym meczu powiedział trener Ojrzyński? Przede wszystkim widać było, że ta jedna zdobyta bramka na wyjeździe mocno go cieszy i chyba trochę liczy na to, że będzie ona decydująca o awansie do finału. Czy tak będzie? Przekonamy się już za dwa tygodnie. My liczymy na wygraną lub remis… zwycięski remis.

A jakie są Wasze odczucia po tym meczu i jak widzicie nasze szanse na finał? Podzielcie się nimi!  

 

Optyka Scyzoryka #11: Lechia lepsza od Korony tylko w cwaniactwie

W sobotnim meczu drużyna Lechii Gdańsk w cwaniactwie zdecydowanie górowała nad Koroną Kielce. Jednak jeśli za kryterium oceny przyjmiemy grę w piłkę, wówczas ocena występu gości na Kolporter Arenie nie będzie już tak pozytywna.

Mecz w Kielcach miał dla obu drużyn niebagatelne znaczenie. Koroniarze grali o awans do pierwszej ósemki, a co za tym idzie - przede wszystkim o pewność utrzymania w lidze i być może szansę na powalczenie o coś więcej w tym sezonie. Lechia natomiast w przypadku zwycięstwa w Kielcach mogła złapać nieco oddechu i optymizmu, że ten sezon nie skończy się „awansem” do I ligi.

W zasadzie recenzując ten mecz, trzeba podzielić go na dwie części.

Pierwszą, w której kielczanie mogli się podobać, gdyż grali tak jak nas przyzwyczaili. Mieliśmy agresję, zaangażowanie i szybką wymianę podań. Oczywiście nie zawsze wszystko było dograne „w punkt”, jednak ogólnie gra sprawiała, iż z optymizmem patrzyliśmy na ich poczynania. Efektem takiej gry była bramka zdobyta w 18 minucie. Marcin Cebula wpadł w szesnastkę, dograł wzdłuż linii bramkowej, zaś Cvijanoviciowi nie pozostało nic innego, jak tylko dostawić nogę i wpakować futbolówkę z najbliższej odległości do siatki. Po tym trafieniu wydawało się, że drugi gol dla Korony to tylko kwestia czasu. Niestety po przerwie zobaczyliśmy nieco inne oblicze gospodarzy.

W drugiej połowie bowiem Korona trochę jakby odpuściła rywalom, a szkoda. Jasne, ktoś powie, że powinniśmy zamknąć ten mecz, wykorzystując dwa (sic!) karne w 30 minucie, jednak nawet mimo tych dwóch przestrzeleń było jeszcze całe 60 minut, by Lechię dobić i grać dużo spokojniej. Na dodatek gdańszczanie chyba widząc, że po przerwie Korona trochę spuściła z tonu, po prostu postanowili jeszcze w tym meczu powalczyć i zdobyć choć jednego gola. I trzeba im przyznać, że kilka razy byli tego bardzo bliscy. Trzeba tu wspomnieć chociażby stuprocentową okazję Vitorii, kiedy to z nie zdołał posłać piłki z kilku metrów do niemal pustej bramki czy też próbę Flavio Paixao, który w 81 minucie zdecydował się na lob z połowy boiska. Próba okazała się minimalnie niecelna, lecz gdyby Portugalczyk trafił w bramkę, wówczas cieszyłby się z gola. Patrząc bowiem na tą sytuację, wyraźnie widać, iż Alomerović do bramki nie zdążyłby wrócić.

W przekroju całego meczu szczególnie zwracał uwagę natomiast brak presji ze strony gości, gdy Korona Kielce była przy piłce. Trudno oczywiście wyrokować, czy był to efekt braku sił gdańszczan, o którym pisały jakiś czas temu media, czy braku ambicji. Nie ulega jednak wątpliwości, że Lechia zostawiała zbyt wiele miejsca, aby rywal spokojnie piłkę przyjął i rozegrał akcję. Za to w cwaniactwie boiskowym goście śmiało mogli by startować o miano pretendenta do mistrzostwa. Zdaję sobie sprawę, że taka postawa jest poniekąd wynikiem wysokiego ego i gwiazdorskich kontraktów zawodników Lechii, jednak patrząc na grę tych mistrzów i pozycję w tabeli ich drużyn,y te wszystkie pyskówki i takie cwaniactwo wyglądały po prostu żałośnie.

Jak wygląda więc końcowy bilans po tym spotkaniu? Lechia Gdańsk po zakończeniu 29 kolejki Ekstraklasy okupuje miejsce spadkowe, natomiast Korona Kielce melduje się w pierwszej ósemce. Można by powiedzieć – nareszcie!

Jeszcze słówko o tym, co przed nami. Otóż emocje po sobotnim meczu i awansie do upragnionej górnej ósemki jeszcze nie opadły, zaś na horyzoncie wyłania się już kolejne wielkie wydarzenie dla kibiców „złocisto-krwistych”. Już w środę czeka nas arcyważne spotkanie z Arką Gdynia w półfinale Pucharu Polski. Czy znów na Kolporter Arenie będziemy mieli co świętować?

OPTYKA SCYZORYKA #10: Korona wygrywa w Niecieczy, a Alomerović pokazuje, że po Gostomskim

W niedzielne popołudnie w Niecieczy Korona pięknie zainaugurowała wiosenną rundę Lotto Ekstraklasy. Zwycięstwo nad miejscowym Bruk-Betem Termaliką w rozmiarze 3:0 jest bardzo optymistycznym prognostykiem przed kolejnymi meczami.

Był to ważny mecz nie tylko dla nowych zawodników, których nasza drużyna pozyskała w przerwie zimowej i którzy w tym spotkaniu mogli zadebiutować w barwach Korony Kielce, lecz także dla jeszcze jednej osoby – Zlatana Alomerovica. Otóż nie tak dawno Maciej Gostomski postanowił dogadać się po cichu z Cracovią, czym naraził się swojemu obecnemu pracodawcy. O całej sprawie nie będę pisać zbyt wiele. Powiem tylko, że pomimo tego, iż według przepisów Gostomski miał takie prawo, to jednak mimo wszystko nie zachował się fair wobec Korony. Takie rzeczy załatwia się inaczej, a tak pozostaje niesmak i trudno dziwić się prezesowi Zającowi, że wypowiada się negatywnie o zachowaniu zawodnika.

Na całym zamieszaniu może najmocniej skorzystać Zlatan Alomerović. Sprowadzony do Kielc jako bramkarz nr 1 stracił tą pozycję  w trakcie sezonu na rzecz Gostomskiego. Dziś znów ją odzyskuje i jak pokazało spotkanie w Niecieczy – całkiem zasłużenie. Od początku uwagę zwraca jego nowa sylwetka. Jest jakby lżejszy i smuklejszy niż w początkach swojego pobytu w Kielcach. Kluczowym jednak pytaniem, jakie musimy zadać w kontekście tego gracza jest to, czy poprawił swoją grę na przedpolu? Niedzielny mecz pokazał, że pod tym względem może być także lepiej. Oczywiście jedna jaskółka wiosny nie czyni, jednak byłem pod wrażeniem zwłaszcza jego znakomitego przeczytania i przecięcia groźnej akcji gospodarzy, która kto wie, jakby się zakończyła, gdyby nie świetne wyjście naszego bramkarza. Tutaj duży pozytyw dla Zlatana.

Jasne, można powiedzieć, że w przekroju całego spotkania Alomerović nie miał zbyt wielu okazji do wykazania się. Recenzując ten mecz, można chyba śmiało powiedzieć, że w drugiej połowie gospodarze praktycznie nie istnieli, a i w pierwszej nie bombardowali naszej bramki uderzeniami, więc i nasz golkiper wysilać się nie musiał. Mimo wszystko trzeba jednak przyznać, że Zlatan utrzymywał koncentracje do końca i co miał do wybronienia, to po prostu wybronił. Dorzucając jeszcze czyste konto i pewność na przedpolu, jaką prezentował, to mamy gotową definicje tego, co znaczy udany mecz dla bramkarza.

Biorąc pod uwagę to wszystko, przyznaję Zlatanowi ogromnego plusa i oczywiście wraz z całą koroniarską bracią liczę na więcej w kolejnych meczach.

OPTYKA SCYZORYKA #9: MILAN BORJAN I MIGUEL PALANCA – DWÓCH BYŁYCH KORONIARZY, DWIE RÓŻNE HISTORIE…

Dziś na jednym z portali sportowych pojawił się ciekawy artykuł o tym, jak radzą sobie byli gracze naszej kochanej ekstraklasy po tym, jak ją opuścili. Uwagę w tym zestawieniu zwracają osoby dwóch byłych zawodników Korony Kielce – Milana Borjana i Miguela Palanki.

Milan Borjan po odejściu radzi sobie całkiem nieźle. Regularnie gra bowiem w ekipie Crveny Zvezdy Belgrad. Jego obecny klub po 22 kolejkach jest absolutnym liderem serbskiej ekstraklasy (9 punktów przewagi nad drugim w tabeli Partizanem Belgrad). Byłemu bramkarzowi Korony Kielce wiedzie się nie tylko na krajowym podwórku. Już wkrótce bowiem jego drużyna zmierzy się w 1/16 finału Ligi Europy z CSKA Moskwa. Bilans zatem zdecydowanie na plus i pokazujący, że działacze Korony wiedzieli co robią, gdy chcieli Borjana w drużynie zatrzymać.

Na nieco innym biegunie jest Miguel Palanca, Hiszpan, który pożegnał się z drużyną po pamiętnej „aferze klapkowej”. Palanca po odejściu z Korony gra obecnie na Cyprze w zespole Anorthosis Famagusta. Jak sobie tam radzi? Wydawałoby się, że mimo wszystko nie najgorzej. Jego drużyna po 21 kolejkach zajmuje 3 miejsce w tabeli i ma zaledwie cztery „oczka” straty do liderującego obecnie APOEL-u. Tyle tylko, że Palanca od sześciu kolejek nie znalazł się nawet w kadrze meczowej swojej obecnej ekipy. Trudno także powiedzieć, iż Anorthosis dużo na tym traci. W ostatniej kolejce bowiem rozbił na własnym stadionie Ethnikos Achna 3:1. Zatem jeśli nadal obecna drużyna Palanki będzie sobie tak radzić, to Miguel raczej szybko na boisko nie wróci, a jeśli nawet mu się ta sztuka uda, to zapewne prędzej otrzyma tylko kilka lub kilkanaście minut na boisku, niż wyjdzie w podstawowym składzie i będzie stanowił o sile zespołu.

Jak więc wyraźnie widać, płakać po Miguelu nie ma sensu i raczej nie wniósłby niczego ekstra do obecnej Korony. Dobry zawodnik zawsze obroni się jakością, którą prezentuje na boisku i klasą poza nim. W przypadku Hiszpana trudno oprzeć się wrażeniu, że zwłaszcza tego drugiego brakuje w jego przypadku.

Milan Borjan to zupełnie inna para kaloszy. Kanadyjczyk dobrze pasował do kieleckiego zespołu nie tylko ze względu na jakość w bramce, lecz także charakter. Trzeba przyznać, iż miał tego specyficznego „świra”, którego kibice „Złocisto-krwistych” uwielbiają. W jego przypadku jednak możemy cieszyć się z osiąganych sukcesów. Milan w Kielcach chciał zostać, jednak na przeszkodzie stanęły pieniądze i marka Crveny. Zatem nie pozostaje nic innego, jak tylko życzyć mu powodzenia i kto wie, może jeszcze się z nim w Kielcach zobaczymy?         

Optyka Scyzoryka #8: Coraz bliżej do PGE Narodowego…

 

Środowy wieczór w Kielcach, pomimo mroźnej pogody, okazał się bardzo udany dla wszystkich, którzy postanowili pojawić się w tym dniu na Kolporter Arenie. Korona Kielce pokonała bowiem Zagłębie Lubin – 2:0 i tym samym pewnie zameldowała się w półfinale Pucharu Polski.

Pomimo odniesionego zwycięstwa trzeba przyznać, że dziwny to był mecz.  Po pierwsze bramkę w tym meczu zdobył Fabian Burdenski. Nie chciałbym wpisywać się w ogólny nurt hejtu na młodego Niemca, jednak trudno zaprzeczyć, iż kontrowersji wokół jego pobytu w kieleckiej drużynie nie brakuje.

Po drugie, wynik wskazuje, że Korona pewnie zdominowała rywala, lecz nie do końca tak to wyglądało. Koroniarze rozpoczęli z przytupem i chyba sami byli nieco zaskoczeni tym, że tak szybko zdobyli gola. Gola, który dawał już względną pewność,  kto z tego starcia wyjdzie zwycięsko. Widać było, iż w tym momencie gospodarze skupili się na obronie wyniku. Oczywiście były próby ataku, jednak zawsze z tyłu głowy jest myśl, aby przede wszystkim nie stracić gola. Rzecz jasna, trudno o taką postawę zawodników trenera Lettierego obwiniać. Zwłaszcza jeśli pod uwagę weźmiemy fakt, iż dla sporej większości z nich nowością jest dojście do tak zaawansowanej rundy krajowego pucharu.  Presja związana ze stawką była widoczna w poczynaniach koroniarzy.

Nie sposób również nie wspomnieć o kuriozalnej sytuacji, gdy Alomerović wybijając piłkę, nabił gracza Zagłębia w taki sposób, że futbolówka ostatecznie trafiła w słupek. Mieliśmy również poprzeczkę po strzale zawodnika miedziowych.  W tym dniu szczęście chyba także chciało, by to Korona przeszła dalej. Zresztą sam trener Gino Lettieri przyznał na konferencji prasowej, że musi jeszcze nieco popracować nad mentalnością niektórych piłkarzy.  Nie krył tego, iż chce zmienić postawę, że "nie zawsze można grać na sto procent" (takie słowa trener usłyszał w szatni od jednego z graczy).

Trzymając się jednak starej zasady, że zwycięzców się nie sądzi, nie będę marudził i pora na kilka słów o losowaniu i naszym przeciwniku w półfinale Pucharu Polski. Biorąc pod uwagę potencjalnych przeciwników, na których mogliśmy trafić - to trzeba stwierdzić, że wylosowanie Arki Gdynia jest pozytywną wiadomością. Oczywiście ciężko wyrokować,  jednak mimo wszystko chyba dobrze, że w półfinale uniknęliśmy rozpędzającej się Legii Warszawa czy też rewelacyjnego w tym sezonie Górnika Zabrze. Dodatkowo potyczka z obrońcą trofeum ma zawsze dodatkowy smaczek i może dać ciekawy obraz prezentowanej przez naszą drużynę wartości.

W kolejnych meczach Pucharu Polski czeka nas więc sporo emocji. Stawką dwumeczu z Arką będzie już gra w wielkim finale na PGE Narodowym przy kapitalnej oprawie i walka o europejskie puchary w Kielcach. Jest zatem o co grać. Jest także na co czekać!

 

Optyka Scyzoryka #7: Rachunki ze Śląskiem Wrocław wyrównane!

Piątek 31 marca godzina 18:00. Właśnie rozpoczyna się mecz na stadionie we Wrocławiu pomiędzy Śląskiem Wrocław a Koroną Kielce. Spotkanie zakończy się wynikiem 3:0 dla Śląska zaś koroniarzom pozostanie przełknąć gorzki smak porażki. Wówczas była to już siódma wyjazdowa porażka „złocisto-krwistych”. Trzeba przyznać, że ekipa z Wrocławia w tamtym meczu zdominowała Koronę i zasłużenie zwyciężyła. Wspominam o tym dlatego, że pamiętając o tamtej porażce, jeszcze bardziej można docenić to, co zobaczyliśmy w piątkowy wieczór na Kolporter Arenie. Tak przekonujące zwycięstwo, jakie odniosła Korona nad Śląskiem w meczu 15 kolejki ekstraklasy to dowód, że nasz zespół podąża w na prawdę ciekawym kierunku.

Koroniarzy można pochwalić za wiele elementów. Niewątpliwie mocno rzucały się w oczy podania, które co rusz posyłane były za linie obrony przeciwnika. W zasadzie już po kilku minutach można było odnieść wrażenie, że przy tak świetnie posyłanych prostopadłych piłkach któraś w końcu znajdzie właściwą drogę i w konsekwencji gospodarze stworzą sobie sytuację bramkową. Oczywiście jak to w futbolu bywa nie wszystkie podania trafiały do adresatów jednak absolutny szacunek należy się naszym piłkarzom za niebywałą konsekwencje w działaniu. Nie udało się za pierwszy razem? Za drugim? To nic gramy dalej swoje i któreś podanie w końcu przetnie linie obrony i trafi do kogo trzeba. Brawo!

Kolejna rzecz, którą należy docenić to wyłączenie z gry dwóch ważnych graczy Śląska, czyli Jakuba Koseckiego i Marcina Robaka.  Marcin Robak to napastnik, który jest naprawdę groźną bronią Śląska. Być może nie jest to nazwisko, które rzuca na kolana przeciętnego kibica piłki nożnej, jednak 10 bramek, jakie ten zawodnik zdobył w tym sezonie, pokazuje, iż strzelać to on potrafi. Jeśli chodzi o Jakuba Koseckiego, to muszę przyznać, że przed meczem zastanawiałem się jak mocno uprzykrzy życie naszym defensorom. Jasne – Kuba ma wielu przeciwników, którzy uważają go za zawodnika przepłaconego i przereklamowanego, jednak chyba nie ma w Polsce drużyny, która nie obawiałaby się jego szybkości. Na całe szczęście moje obawy jak go powstrzymać podczas tego meczu, okazały się na wyrost. Oczywiście Kuba w swoim stylu cały czas był pod grą, starał się i szarpał, jednak było to niczym bicie głową w mur.

Kolejna rzecz za którą chciałbym Koronę pochwalić to zupełnie „niepolska” gra. Co przez to rozumiem? Otóż w naszej lidze zespoły mają często dziwną przypadłość, która objawia się tym, że w momencie zdobycia bramki na 1:0 cofają się, grają zachowawczo, zaś w głowach kołacze się myśl „Panie sędzio, kończ Pan ten mecz!”. Oczywiście bardzo często taka zachowawcza postawa po prostu się mści. Jakże inaczej zachowała się Korona Kielce. Gospodarze nie tylko nie cofnęli się, ale grali dalej swoje. Wyglądało to, jakby ta zdobyta bramka nie zrobiła dla nich wielkiej różnicy. Przez równe 90 minut realizowali swój plan z którym weszli w mecz.

Jeszcze słówko o konferencji prasowej. Duży szacunek dla trenera Śląska Wrocław – Jana Urbana. Podobało mi się, że umiał wprost stwierdzić, kto w tym meczu był lepszy. Nie szukał wymówek. Po prostu powiedział, że goście byli słabsi i zostali zupełnie zdominowani przez gospodarzy.

Okej, więc co teraz? Po tym meczu jesteśmy na drugim miejscu choć wiadomo, że go nie utrzymamy na zakończenie kolejki, to jednak mimo wszystko taka lokata mocno cieszy oko. Najważniejsze teraz wydaje się to, aby dalej robić swoje. Nie podpalać się i nie dać wejść do głowy myślom typu „jesteśmy najlepsi”, „pozamiatamy tę ligę”. Taka postawa bowiem już nie jedną klasową ekipę zgubiła i wpędziła w kłopoty.

Reasumując. Bilans po tym spotkaniu to wyrównane rachunki ze Śląskiem za marzec, uśmiechnięci kibice wychodzący ze stadionu, którzy nie mogli się nachwalić gry kieleckiej drużyny i apetyt na więcej. Panowie róbcie swoje i jakoś jestem dziwnie spokojny, że ten sezon będziemy wspominać bardzo dobrze.   

Optyka Scyzoryka #6: Jak nie sędziować. Na lekcję zaprasza sędzia Przybył.

Właśnie następuje historyczna chwila w Optyce Scyzoryka. Otóż po raz pierwszy bohaterem odcinka będzie sędzia - Jarosław Przybył. Być może Pan sędzia po prostu marzył o tym, aby znaleźć się w naszym cyklu, zatem gratulujemy. Cel został w pełni osiągnięty.

Arbiter środowego spotkania w ramach 1/8 finału Pucharu Polski pomiędzy Koroną Kielce a Wisłą Kraków wybrał dość ciekawy model sędziowania. Otóż postanowił karać gospodarzy przy każdej okazji i to można by rzec wręcz taśmowo. Warunki, które trzeba było spełnić, aby zarobić „żółtko” były bardzo proste. Otóż wystarczyło powiedzieć choć słowo do Pana sędziego po odgwizdaniu jakiegokolwiek faulu i koniecznie mieć na sobie żółto-czerwoną koszulkę. Oczywiście zawodników w białych trykotach ta ciekawa zabawa ominęła, ponieważ mogli oni dyskutować do woli, zaś kartki i tak nie otrzymywali. W ten sposób kartki zarobili Jacek Kiełb i Bartosz Rymaniak. Pan sędzia chciał chyba pokazać, że jest twardym arbitrem, lecz to wszystko wyszło po prostu komicznie.

Taka postawa Jarosława Przybyła przypomniała pewnie nie jednemu mężczyźnie oglądającemu mecz te życiowe chwile, gdy w trakcie „trudnych dni” naszych dziewczyn lub żon próbujemy się z nimi porozumieć.  O ile jednak takie nastawienie było mieszanką domowych wspomnień i czegoś tak absurdalnego, iż być może niektórych nawet to bawiło, o tyle arbiter poważnie namieszał, gdy postanowił ukarać w 33 minucie drugą żółtą kartką Jakuba Żubrowskiego. Kartką, która jak pokazują wszelakie powtórki była zupełnie niesprawiedliwa. W tej sytuacji Kuba nie tylko nie powinien otrzymać drugiego upomnienia, ale nawet nie powinno zostać odgwizdanie jego przewinienie, gdyż zawodnik Wisły po prostu przyaktorzył.

Ogólnie zatem rzecz biorąc widać było, iż Pan Przybył dobrego dnia w środę nie miał. Na całe szczęście nawet tak specyficzne sędziowanie nie przeszkodziło kielczanom w odniesieniu zwycięstwa. Smakuje ono tym lepiej, że zostało wywalczone w pełni zasłużenie, bo dzięki ogromnej ambicji, waleczności oraz poukładaniu taktycznemu. Brawo chłopaki – zwycięstwa odniesione wbrew wszystkiemu i wszystkim smakują zawsze najlepiej.

Bardzo podobała mi się także postawa trenera Lettierego. Nie tylko widać było, iż doskonale przygotował zespół pod względem taktycznym, ale także mimo tak mizernego sędziowania nie powiedział o tym ani słowa na konferencji prasowej po spotkaniu. Wielu polskich trenerów mogłoby się tego od Włocha uczyć.

Kolejny mecz między tymi drużynami już w sobotni wieczór. Na całe szczęście tym razem już bez sędziego Jarosława Przybyła, któremu życzymy, by po kolejnym meczu, jaki przyjdzie mu sędziować w Kielcach, bohaterami byli wyłącznie zawodnicy.

Optyka Scyzoryka #5: Korona znów mile widzianym gościem w Poznaniu

Korona Kielce ma ogromny kłopot z wygrywaniem meczów w Poznaniu. Mało tego – jak pokazują statystyki, ma problemy, aby zdobyć tam chociaż gola. Niestety nie inaczej było w meczu 9 kolejki Lotto Ekstraklasy, w którym Korona Kielce przegrała na wyjeździe z Lechem Poznań 1:0. Porażka jest tym boleśniejsza, że wbrew statystykom śmiało można było wywieźć z Poznania chociażby jeden punkt, a i trzy nie byłyby wielką sensacją, patrząc na formę rywali. Ekipa Lecha Poznań nie zagrała zbyt dobrego spotkania. Właściwie uczciwiej byłoby napisać, że rywal zagrał po prostu badziewie. Jedyną bramkę gospodarze zdobyli po fatalnym błędzie golkipera Korony – Zlatana Alomerovica. Niestety to nie pierwszy raz kiedy nasz bramkarz nie spisuje się najlepiej na przedpolu. Już w poprzednich meczach było widoczne, że Zlatan jest mocno elektryczny w tym sektorze i tylko kwestią czasu było, iż jakaś bramka kiedyś z tego padnie. Pechowo padło akurat na mecz w Poznaniu, choć trzeba przyznać, iż przy tak grającej drużynie „Kolejorza” nasz zespół i tak powinien strzelić gospodarzom chociaż jedną bramkę i uratować ten wynik. Los sprawił, że doskonałą okazją ku temu miał Jacek Kiełb. Dodajmy, że był to ciekawy prezent od losu, gdyż faulowanie w sytuacji, w której znalazł się koroniarz było po prostu głupotą. Niestety popularnemu „Rybie” nie udało się wykorzystać rzutu karnego. Uderzył zbyt lekko i zupełnie bez przekonania, co sprawiło, że bramkarz rywali nie miał zbyt trudnego zadania i pewnie wybronił jego strzał.

Co tym razem zawiodło? Trudno powiedzieć, ale na pewno sprawy nie ułatwiły absencje kadrowe – brak Soriano czy też Kaczarawy mocno odbił się na zdolnościach ofensywnych zespołu i niestety było to widoczne. Sam przyznam, mocno wierzę zwłaszcza w Soriano, który z meczu na mecz coraz bardziej się rozkręca. Jeśli ten zawodnik wróci, powinien dać sporo jakości z przodu, czyli tego co jest w tej chwili koroniarzom najbardziej potrzebne.

Jeszcze trzeba wrzucić mały kamyczek do ogródka trenera Lettierego. Panie trenerze – nadszedł już czas, aby skończyć z tłumaczeniami i stawianiem tez po kolejnej porażce, że byliśmy lepsi. Niestety nie byliśmy, a to z prostego powodu. Lepsza drużyna nawet po tak głupio straconej bramce i przy takiej dominacji w drugiej połowie wywiozłaby z Poznania jakieś punkty. Trzeba także uczciwie przyznać, że okazji ku temu nie było zbyt wiele. Większe posiadanie piłki nie zawsze przekłada się na sytuacje bramkowe i o tym Korona przekonała się w piątkowy wieczór. Zatem trenerze, podobno w przerwie reprezentacyjnej pracowaliście nad skutecznością. W takim razie teraz nadszedł czas, aby odświeżyć lekcje z kreowania sytuacji bramkowych.

Subskrybuj to źródło RSS

Zawodnicy

Log in or create an account