log in

Felietony

Pieniądze nie grają?

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Futbol się zmienia. Wyczuwam to w powietrzu. Mówi mi to telewizja. Piszą o tym gazety. To, co było, przeminęło, choć wciąż żyją ci, którzy pamiętają.

Pieniądze zaaklimatyzowały się w piłce nożnej lepiej niż niejeden utalentowany zawodnik,  stały się jego integralną częścią. To stało się już dawno. Popularna ,,noga” to najpopularniejszy sport na świecie i dlatego przyciąga najwięcej kibiców, a za nimi sponsorów. A to generuje dochody. Coraz większe dochody. 

Jeszcze dziesięć lat temu nikt nie spodziewał się, że za jednego gracza będzie płaciło się 100 milionów euro. Kosmiczna suma. Kiedyś za tę kwotę mogłeś mieć Ronaldinho, Rooneya, Zidana i jeszcze zostawało ci 10 milionów na pensje dwóch z nich. Dziś dostałbyś za to Garetha Bale’a albo Paula Pogbę. Nie umniejszam klasy tych piłkarzy, bo obaj grają na nieosiągalnym dla większości poziomie, jednak porównywać ich do Zidana czy Ronaldinho, bo grają w tę samą dyscyplinę, to tak jakby porównywać – z całym należnym szacunkiem – naszą Koronę do Barcelony, bo mają stroje w paski.

Zidan i Ronaldinho byli z innej galaktyki, podczas gdy Bale czy Pogba to genialni mieszkańcy Ziemi. Dlaczego zatem, zapytałby ktoś dociekliwy, Bale i Pogba mają być warci trzy razy więcej od swoich poprzedników i zarabiać dwa razy więcej niż oni?

Na to pytanie odpowiedź jest prosta: bo kluby na to stać. Dla Realu Madryt, Manchesteru City czy innych Paris Saint Germain nie są to nie wiadomo jak duże pieniądze, bo naftowi szejkowie, którzy łożą na utrzymanie tych drużyn, tyle zarabiają na tydzień (strach pomyśleć co robią z setkami i tysiącami, skoro miliony rozrzucają lekką ręką). Ale rodzą się kolejne pytania. Po pierwsze - po co, skoro można było trzymać rynek w ryzach z poprzedniej epoki, po drugie - czy naprawdę doszliśmy do momentu, w którym na boisku grają pieniądze?

Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi: bo piłkarz, którego lubią oglądać kibice, przyciągnie ich na stadion, przyciągnie sponsorów, którzy specjalnie dla niego wyprodukują nawet antypoślizgowe sznurówki do butów, by mógł poprawiać wiązania spoconymi palcami. Taki piłkarz, który oprócz gradu bramek i sterty pucharów zapewni klubowi pieniądze z reklam, wart jest każdej sumy. Bo te 100 milionów przyniesie w przyszłości dochody z koszulek, biletów, reklam i Bóg raczy wiedzieć z czego jeszcze w wysokości 200 milionów. Jest to doskonała inwestycja. O ile gracz będzie naprawdę wart swojej ceny. A często nie jest i nie trzeba na to daleko szukać przykładów. Chociażby przypadek Angela Di Marii czy Davida Luiza świadczą o tym, że dziś, kto ma kasę, chętnie nawet przepłaci, byle po jego boisku biegał gość z nazwiskiem często większym niż talent i z ego większym niż zaangażowanie, a z portfelem wypchanym niczym wór świętego Mikołaja.

To prowadzi nas do kolejnego pytania. Czy pieniądze naprawdę zaczęły grać? Tak. Pieniądze grają dziś na boisku i poza nim. Pieniądze zaczęły rządzić futbolem. Dziś, by być najlepszym, musisz mieć środki, kupować najlepszych. Niewielu patrzy na to, w jakim klubie, w jakim kraju, w jakiej lidze grają. Patrzą, za ile grają. Lojalny piłkarz, grający całą karierę, co do ostatniego meczu, w jednym klubie to gatunek wymierający. Coraz więcej jest Manchesterów City, które traktują graczy jak roboty mające grać. A reszta ich nie interesuje.

Czas futbolu, w którym liczyła się miłość do barw klubowych przemija. Skończyła się złota era. Zaczęła się era papierkowa, gdzie coraz więcej dzieje się w kuluarach, a coraz mniej na boisku.

Ostatnio zmienianyczwartek, 08 październik 2015 05:26
Tomasz Majewski

 Ogarnia wszystko, co się dzieje u rywala przed meczem. Autor cyklu „Przedmeczowo”.

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Zawodnicy

Log in or create an account